Quantcast
Channel: Jack Mac Lase – 3obieg.pl – Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego.
Viewing all 59 articles
Browse latest View live

TVN przeklęty?

0
0

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wprost” podaje:

​”Przypomnijmy, że 11 grudnia Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła karę pieniężną na spółkę TVN SA. Po przeprowadzeniu postępowania dotyczącego sposobu relacjonowania w programie TVN24 wydarzeń w Sejmie oraz pod Sejmem w dniach 16-18 grudnia 2016 r. KRRiT stwierdziła, iż „spółka TVN SA, nadawca programu TVN24, naruszyła artykuł 18 ust. 1 i 3 ustawy o radiofonii i telewizji poprzez propagowanie działań sprzecznych z prawem i sprzyjanie zachowaniom zagrażającym bezpieczeństwu”. Rada nie podała jednak konkretnych zarzutów pod adresem stacji. W komunikacie poinformowano o nałożeniu kary pieniężnej w wysokości 1 479 000 złotych. Nadawca zapowiada odwołanie się od tej decyzji.”

Ale zła passa TVN zaczęła się dużo wcześniej. Wszystko bierze początek gdzieś pod koniec maja 2011 roku. Wtedy to sprowokowany przez dziennikarzy, ksiądz Natanek rzucił klątwę na telewizję TVN. Dziennikarze TVN dworowali sobie z księdza z Grzechyni, że to niby //www.youtube.com/watch?v=f84pXeXVhgs

target=”_blank”>nieprofesjonalnie rzucił klątwę itp. Śmichom – chichom nie było końca. I spójrzmy co działo się dalej. Już w sierpniu 2011 roku portal dziennik.pl sygnalizuje:

„To już pewne. ITI pozbywa się TVN.
Prezes TVN Markus Tellenbach poinformował w czwartek, że ponad pięć firm jest zainteresowanych kupnem od ITI udziałów TVN”.

Jednak sprawa sprzedaży TVN nie napawała optymizmem właścicieli. Długo nie trzeba było czekać na skutki klątwy. Wpis na portalu bankier.pl z maja 2012 roku tak oto opisuje sytuację TVN:

​”TVN to bankrut.
Trzeba to wyraźnie powiedzieć tym bardziej, że spółka nie komunikuje sie z inwestorami w żaden sposób. Brak jakichkolwiek informacji na temat kondycji spółki. Brak reakcji zarządu na historyczny spadek notowań. TVN CNBC w ogóle pomija notowania TVN w komentarzach – mają chyba zakaz mówienia o własnej spółce.
Notowania poleciały na ryj. Kto sprzedaje? Na pewno nie posiadacze indywidualni ponieważ kursu nigdy nie było na takich poziomach. Gdyby więc sprzedawali to byłoby to ze stratą.
Sprzedaje albo rodzina, która posiada ogrom akcji TVN albo fundusze albo inni udziałowcy instytucjonalni. Skoro sprzedają na wyścigi to znaczy, że sytuacja jest kiepska. Proszę zauważyć, że wyprzedaż akcji jest na dość wysokich obrotach jak na TVN. Po stronie kupna mało kto jest, nikt nie zbiera tego papiera choć jest on po historycznie niskich cenach.
Spółka jest potwornie zadłużona, wręcz legendarnie. Spółka pozbywa się wszystkiego co się da – teraz chce upchnąć Onet ale chętnych brak. Ponoć Legia Warszawa też pójdzie na sprzedaż – należy do TVN.
Dziennikarze z TVN odchodzą – proszę sprawdzić w telewizorze.
Praw do transmisji Euro 2012 TVN nie posiada. Znaczy to, że będą ogromne straty na oglądalności. Będzie mało wykupionych reklam. Widzowie odejdą na kanały TVP (posiadające prawa do transmisji). Razem do kupy oznacza to cholernie złe wyniki – zarówno finansowe jak i w oglądalności.
Można przewidywać, że spółka albo zbankrutuje albo będzie emitowała akcje. Nie widzę innej alternatywy.
Nie widzę też powodu dla którego warto byłoby kupować akcje TVN. Ta spółka nie rokuje na przyszłość. Nie tylko ja nie widzę powodów do kupna – nikt tych powodów nie widzi.”

Patrzmy co dzieje się dalej. We wrześniu 2012 roku portal „wpolityce.pl” tak widzi sytuację TVN:

„Matematyka jest brutalna dla telewizji TVN. W ciągu tygodnia cena akcji koncernu spadła do 6 złotych, o 14,4 procent. To najniższy poziom walorów TVN w historii. Eksperci nie mają złudzeń – to efekt informacji o kiepskich wynikach oglądalności TVN w sierpniu. Z danych firmy badawczej Nielsen Audience Measurement wynika, że udział TVN wśród widzów w grupie komercyjnej, czyli między 16. a 49. rokiem życia, spadł do 11,9 z 13,4 proc. Z kolei wśród widzów między 16. a 49. rokiem życia w miastach powyżej 100 tys. mieszkańców – głównej widowni TVN – obniżył się do 13,5 z 16,3 proc.”.

Koniec końców w roku 2015 TVN został sprzedany grupie Scripps Networks International ze stanu Tennessee. Ale okazuje się, że za cenę dużo niższą od oczekiwanej. „Newsweek” tak opisuje transakcję:

„Tu nie chodziło o oddanie TVN w najlepsze z możliwych ręce. Ale o to kto da najwięcej za kontrolny pakiet jej akcji, należący do rodziny Wejchertów i Walterów oraz do francuskiego koncernu Canal +, skrajnie już zdeterminowanych aby wyjść z tej inwestycji. I jak widać to Scripps Networks wylicytował najwyżej. Tyle że wartość tej transakcji, co też jest dużą niespodzianką, wcale nie jest wysoka. Przejęcie kontroli nad TVN – licząc ponad 580 mln euro dla głównych akcjonariuszy oraz przejęcie ok. 840 mln euro długów grupy – kosztować będzie, w przeliczeniu, około 6 mld zł. Z grubsza tyle, ile TVN warta jest ostatnio na giełdzie, podczas gdy analitycy oczekiwali, że nowy inwestor będzie musiał dać 20-30 proc. więcej, przynajmniej 7-7,5 mld zł.
A to oznacza, że nie tyle Scripps Networks poszedł na całość, chcąc wygrać z Bauerem, Time Warnerem czy Discovery. Ale że ci globalni potentaci, choć mocno zainteresowani TVN, nie widzą w niej maszynki do zarabiania pieniędzy i nie chcieli przepłacać. Ostateczna cena, choć żaden z dotychczasowych właścicieli nie powie tego głośno, musi więc być dla nich sporym rozczarowaniem. Zwłaszcza dla Canal +, który raczej nie zarobi na inwestycji w TVN z 2011 roku.”

Dziennik Zachodni” tak opisuje transakcję:

„Scripps Networks opublikował 16 marca informację o podpisaniu umowy nabycia 52.7% akcji wiodącej, multiplatformowej polskiej spółki mediowej TVN. Spółka uzgodniła kupno akcji TVN S.A. od ITI oraz Grupy Canal+ S.A. w ramach transakcji gotówkowej za kwotę 584 milionów Euro. Scripps Networks przejmie jednocześnie dług spółki o wartości 840 mln euro.”

I co się dzieje dalej. Klątwa księdza Natanka przeniosła się na nowego właściciela. Widać wyraźnie mu zaszkodziła. Portal „niezalezna.pl” w artykule z końca lipca tego roku donosi:

„Amerykański koncern Discovery Communications poinformował, że kupi inną medialną firmę – Scripps Networks Interactive. Transakcja wyceniana jest na 14,6 mld dol. i ma zostać zamknięta na początku 2018 r. Scripps to właściciel polskiego TVN.

W 2015 r. Scripps poprzez swoją spółkę zależną Southbank Media kupił za 584 mln euro od Grupy ITI i Canal+ udziały w spółce w N-Vision, które dawały amerykańskiej firmie prawie 53 proc. akcji TVN z prawem głosu. Transakcja została zamknięta w lipcu 2015 r., Amerykanie przejęli też dług w wysokości 856 mln euro.
Jednocześnie Scripps informował wtedy, że zgłosił intencję nabycia 100 proc. akcji TVN i wyprowadzenia spółki z Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. 6 lipca Amerykanie ogłosili wezwanie na 45,63 proc. akcji TVN po 20 zł za walor. 27 sierpnia poinformowali, że zdołali kupić 156 mln 722 tys. 228 papierów, co oznaczało, że stali się właścicielami 98,76 proc. TVN. Pozostałe 4 mln 230 tys. 474 akcji przejęli pod koniec września w drodze przymusowego wykupu, również po 20 zł za papier. 6 października 2015 r. akcje TVN zostały wykluczone z obrotu giełdowego.”

Ledwo co nastąpiło przejęcie TVN przez koncern Discovery Communications, a już TVN dostał karę prawie półtora miliona złotych. Amerykanie pobiegli się skarżyć do swojego departamentu stanu, który wyraził zaniepokojenie:

„Stany Zjednoczone są zaniepokojone decyzją Polski, by ukarać grzywną prywatnego nadawcę telewizyjnego TVN za rzekome stronnicze relacjonowanie demonstracji przed parlamentem w grudniu minionego roku” – oświadczył we wtorek wieczorem czasu polskiego Departament Stanu USA. „Ta decyzja zdaje się podważać niezależności mediów w Polsce, kraju będącym naszym bliskim sojusznikiem (…). Wolne i niezależne media są nieodzowne dla funkcjonowania silnej demokracji” – podkreślono w komunikacie. Przytoczone zostały także słowa sekretarza stanu Reksa Tillersona, który stwierdził, że „społeczeństwa budowane na dobrym zarządzaniu, silnym społeczeństwie obywatelskim, i otwarte na wolne media, lepiej prosperują, są bardziej stabilne i bezpieczne”. „Wierzymy w siłę i zdolność polskiej demokracji do zapewnienia pełnego funkcjonowania i szacunku dla instytucji demokratycznych” – brzmi ostatnie zdanie oświadczenia opublikowanego na stronie internetowej Departamentu Stanu USA.”

Moim zdaniem szefowie Discovery Communications nie powinni się skarżyć do swojego departamentu stanu, bo im to nic nie da, tylko raczej powinni zmusić szefów TVN, żeby pojechali do Grzechyni i na kolanach błagali księdza Natanka o cofnięcie klątwy. Inaczej i Discovery Communications nabawi się sporych problemów za sprawą nieroztropnych działań dziennikarzy TVN z roku 2011.
Być może, jak twierdzili dziennikarze, ksiądz Natanek nieprofesjonalnie rzucił klątwę, ale jak widać klątwa ta okazała się niezwykle skuteczna. Już trzeci właściciel TVN ma kłopoty.


Dziwne artefakty, czy skamieliny powstają miliony lat?

0
0

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Na przykład portal olaboga.pl w artykule „Sensacyjne znalezisko: metalowa spirala sprzed milionów lat” tak opisuje obiekt przedstawiony na fotografii powyżej:

„Mieszkaniec wioski Ułken Naryn we wschodnim Kazachstanie podczas zbierania kamieni budowlanych na przełęczy „Siodło”, znalazł niedawno niezwykły, ciężki, czarnego koloru kamień, wyglądem przypominający krzemień. Kamień zwrócił na siebie uwagę tym, że posiadał przełom, wewnątrz którego tkwiła metalowa spirala. Przy czym struktura kamienia w tamtym miejscu nie została naruszona.
Znalazca kamienia, Erbołat Kasenow, przekazał go do filii wschodnio-kazachskiego Muzeum Historyczno-Etnograficznego. Początkowo specjaliści wzięli spiralę za skamieniałą muszlę, ale szybko pojęli, że to jest metal. Jakież było zdziwienie pracowników muzeum, kiedy znaleźli informację o dokładnie takim samym kamieniu ze „śrubą” w środku, znalezionym w Rosji. Jego wiek, zgodnie z wynikami analizy rentgenostrukturalnej oraz radiowęglowej, wynosi ponad 300 mln lat.
Przekrój znaleziska ma kształt walca, spirala składa się z 11 zwojów, jej długość wynosi 201 mm. Spirala przypomina wolframowe włókno lampy żarowej, tylko bez porównania grubsze, niż to wykorzystywane w zwykłych żarówkach.”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ten sam artykuł opisuje inny artefakt, którego zdjęcie widać powyżej:

„Podobnie sensacyjnego znaleziska dokonała w 2014 roku rosyjska ekspedycja podczas przeczesywania pola na południu Obwodu Kałuskiego w poszukiwaniu kawałków meteorytu. Jeden z członków grupy postanowił obejrzeć zwykły, jak mogło się wydawać, kawałek kamienia, w którym tkwił jakiś metal. Kamień przekazano uczonym do zbadania. Ciekawość poszukiwacza meteorytów wywołała zdarzenia zdolne obalić nasze wyobrażenia o ziemskiej i kosmicznej historii. Przeprowadzona analiza wykazała, że wiek metalowej „śruby” wynosi jakieś 300-320 mln lat. Stwierdzono, że ona także trafiła do skały przed jej stwardnieniem i jej wiek musi być nie mniejszy, niż kamienia. Skrupulatna analiza chemiczna wykazała, że w czasie, który upłynął, atomy żelaza dyfundowały, to znaczy przeszły samoczynnie w głąb kamienia na głębokość 1,5 cm, a ich miejsce zajęły przybyłe z kamienia atomy krzemu 51. W rezultacie utworzył się owalny żelazisty kokon, doskonale rozróżnialny. Dla paleontologów i geologów jest to zjawisko zwyczajne: wszystko, co znajduje się w głębi kamienia przez miliony lat, wcześniej, czy później staje się .”

 

Inne tajemnicze znalezisko opisuje portal ​ujarani.com:

„Młot zatopiony w skale znaleziono w okolicy miejscowości London w Teksasie. Jedna z mieszkanek zupełnie przypadkiem potknęła się o kawałek rozbitej skały. Gdy schyliła się i podniosła ciężki kamień okazało się, że wewnątrz znajduje się zatopiony dziwny młot. Na pierwszy rzut oka wyglądał zupełnie podobnie do dzisiejszych, był długi na piętnaście centymetrów i z drewnianym uchwytem. Znajdował się wewnątrz wapiennej skały.Eksperci, którzy badali to znalezisko, doszli do wniosku, że musi to być oszustwo. Po jakimś czasie o dziwnym artefakcie po prostu zapomniano. Głośno wokół młotka zaczęło się robić ponownie w latach 80-tych ubiegłego wieku. Artefakt odkupili zwolennicy kreacjonizmu, czyli ludzie, którzy odrzucają teorię ewolucji. Został on umieszczony w specjalnym muzeum, gdzie opatrzono go opisem, że ma przynajmniej 100 milionów lat.”

 

 

 

 

 

 

 

 

Innym niezwykłym znaleziskiem opisanym przez ten sam portal był mikroczip zatopiony w skale:

„Według oświadczenia I. A. Semenuchi – kierownika ekspedycji (m. Essentuki), biorąc pod uwagę miejsce znalezienia obiektu w dorzeczu rzeki Łaba – przewidywany geochronologiczny wiek kamienia to sylur-dewon, czyli 410-450 milionów lat. Znalezisko wzbudziło wiele komentarzy i hipotez – od przypadkowego ułożenia linii po dowód na istnienie w przeszłości nieznanej ludziom cywilizacji, która ów przedmiot wytworzyła. Pojawiła się także koncepcja, że był to prawdziwy „mikroczip” pozostawiony tu przez przybyszów z kosmosu.”

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Może wiek tych artefaktów został określony prawdziwie, a może i nie. Moje wątpliwości w tym względzie wzbudził eksperyment, który wykonałem zupełnie bezwiednie. Moja piwnica składa się z dwóch wąskich korytarzy, ustawionych pod kątem prostym do siebie, połączonych małym przejściem. Jeden z korytarzy jest stale bardzo zawilgocony.  Gdy wierciłem tam otwór w ścianie, to aż z cegły popłynęła czerwona ciecz, co pokazuje zdjęcie z lewej strony. To nie jest żaden cud ożywienia ściany z której popłynęła krew, ani nie trafiłem sąsiada w piwnicy obok, bo obok nie ma piwnicy. Po prostu cegły są tak nasączone wodą.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Pod koniec lipca tego roku do suchszej części piwnicy przy przejściu do wilgotnego korytarza ustawiłem stół. Teraz zauważyłem, że stół, a szczególnie jedna noga pokryta jest skamieliną. Z początku myślałem, że to pleśń. Ale nie. To kamień. Może się okazać, że pleśń wręcz sprzyjała powstawaniu tej skamieliny. Para wodna płynąca z bardziej wilgotnego pomieszczenia, z zawartymi w niej nanocząsteczkami skały kondensowała się na  grzybni pleśni. Błony komórkowe pleśni, przyzwyczajone od milionów lat do zanieczyszczeń wody nano i mikrocząstkami przepuszczały w głąb komórek wodę, zostawiając na swojej powierzchni osad skalny powstały z zanieczyszczeń skroplonej wody. Raptem minęło sześć miesięcy, a ja mam już zaczątki skamieliny.  Patrząc na wynik tego mimowolnego eksperymentu można dojść do wniosku, że powyżej opisane artefakty nie mają setek milionów lat, a raptem kilkadziesiąt, być może kilkaset. Czyli zostały wytworzone całkiem niedawno. Pewne wątpliwości co do tej koncepcji może budzić przypadek śruby w krzemieniu:

„Skrupulatna analiza chemiczna wykazała, że w czasie, który upłynął, atomy żelaza dyfundowały, to znaczy przeszły samoczynnie w głąb kamienia na głębokość 1,5 cm, a ich miejsce zajęły przybyłe z kamienia atomy krzemu 51”

Tylko, że nie wiemy co to był za kamień, bo autor artykułu skrupulatnie omijał jego nazwę, i jak szybko powstaje. Mógł to być np. krzemionkowy nawar:

„osad bezpostaciowej krzemionki (opalu) wydzielany przez źródła gorące, tworzy skupienia przeważnie barwy szarej lub białej, przeźroczyste aż do nieprzeźroczystych. ”

Czyli mógł relatywnie szybko powstać. Jeśli to był krzemień, to portal krzemień.pl opisując genezę powstawania tych kamieni w zasadzie przyznaje, że nie wiadomo jak one powstają i jak szybko:

„Krzemienie należą do jednych z najbardziej zagadkowych skał osadowych. Mimo wieloletnich szeroko zakrojonych badań, kilka kwestii pozostało dotąd nierozwiązanych, a w szczególności dotyczących źródła krzemionki oraz temperatury i tempa jej krystalizacji. Należy przypuszczać, że krzemienie tworzą się w szerokim przedziale warunków fizykochemicznych i dlatego też nie można stosować dla nich jednego uniwersalnego modelu genetycznego. Przy odtwarzaniu warunków powstawania krzemieni należy uwzględnić też fakt, że krzemienie i ich macierzyste skały węglanowe reprezentują dwa odmienne środowiska geochemiczne. Kolejnym paradoksem jest występowanie krzemieni w odległych od brzegu strefach mórz i oceanów, mimo że krzem należy w wodzie morskiej do pierwiastków śladowych (6 μg/g). Odpowiedzi na te pytania nie uzyskamy na podstawie analizy wewnętrznej budowy konkrecji przy użyciu tradycyjnych metod badawczych. Wynika to z faktu, że utwory konkrecyjne, jako ciała stale narastające, mogą powstać na drodze krystalizacji materii od środka na zewnątrz lub vice versa. Kontrowersje budzą też poglądy dotyczące relacji czasowych i przestrzennych między krzemieniami a ich osadami macierzystymi, czy konkrecje tworzyły się na etapie: (1) sedymentacyjno-wczesnodiagenetycznym (w trakcie sedymentacji), (2) diagenetycznym (pod przykryciem osadami w zbiorniku morskim) lub (3) epigenetycznym (po wypełnieniu zbiornika osadami i ich wydźwignięciu). ”

Czyli w przypadku tajemniczego artefaktu można założyć, że śruba już porządnie skorodowała i tlenki żelaza nie trzymały się zbyt dobrze reszty śruby. Gdy śruba została otoczona koloidalnym roztworem krzemianów, to tlenki żelaza zwyczajnie oderwały się od śruby i przepłynęły w roztworze te półtora centymetra. Roztwór krzemianów wcisnął się pomiędzy szczeliny skorodowanej śruby i stąd krzemień znaleziony w śrubie. Następnie woda odparowała z roztworu i stworzył się jakiś rodzaj skały zawierającej krzem. Według Wikipedii układem koloidalnym jest:

” Według IUPAC z układem koloidalnym mamy do czynienia, gdy rozmiary cząstek fazy rozproszonej (cząsteczek chemicznych lub ich agregatów) albo rozmiary nieciągłości układu koloidalnego są, przynajmniej w jednym kierunku, w przedziale od 1 nm do 1 µm.”

Jeśli hipotetyczny roztwór, który otoczył śrubę składał się głównie z krzemianowych nanocząstek (1 – 100 nm), to tradycyjnymi metodami jest dość trudno odkryć jego strukturę. Mogło być też inaczej. Wikipedia, skarbnica wiedzy, tak wyjaśnia genezę krzemionki w przyrodzie:

„W naturze krzemionka powstaje w wyniku wytrącenia z gorących roztworów. ”

Czyli mogło być też i tak, że w okolicy znajdowało się gorące źródło krzemianowe i wiatr przenosił krzemianowe nanocząstki, które osadzały się systematycznie, warstwa po warstwie, między innymi na powierzchni naszej śruby. Część nanocząstek krzemianowych wnikała w szczeliny skorodowanej śruby. Słabiej związane atomy żelaza na drodze tak zwanej segregacji do powierzchni (pewien rodzaj dyfuzji) mogły z łatwością przechodzić na powierzchnie kolejnych warstw osadu krzemianowego i stąd znaleziono je w odległości półtora centymetra od powierzchni śruby. Proces otaczania śruby przez skałę mógł trwać kilka – kilkanaście lat, a nie kilkaset milionów lat.  Zjawisko dość szybkiego powstawania skamielin opisałem już w moim wpisie „Energia z węgla kamiennego energią odnawialną?„:

„I coś w tym jest bo portal bible.ca pokazuje zdjęcia skamieniałego kapelusza i buta kowbojskiego ze skamieniałą ludzka kością znalezionych około roku 1980. But został uszyty przez firmę M. L. Leddy we wczesnych latach 50-tych ubiegłego wieku. czyli niecałe 30 lat wystarczyło na powstanie skamieliny. ”

​Konkludując powyższe wypociny można powiedzieć, że tajemnicze artefakty być może są wytworami pradawnych cywilizacji dinozauroidów sprzed setek milionów lat, albo kosmitów, ale najbardziej prawdopodobne jest, że są to wytwory ludzkich rąk sprzed kilkudziesięciu lub kilkuset lat, tylko, że procesy tworzenia się skał są dużo szybsze niż nam się zdaje.

Wielka Lechia – archeologia za 10 tysięcy lat

0
0

Od pewnego czasu internet zalewają wiadomości o //www.youtube.com/watch?v=LytnMvBetIU

target=”_blank”>Wielkiej Lechii. Jedni w nią wierzą, inni twierdzą, że to stek bzdur.  Pewnym potwierdzeniem powyższej hipotezy mogłaby być informacja o największej bitwie starożytnej Europy w dolinie Dołęży, gdzie to według badań genetyków  walczyć mieli przodkowie Polaków. Kolejnym potwierdzeniem mogłyby być inne badania genetyczne, według których przodkowie Polaków mieli zasiedlać obecne tereny Polski od ponad dziesięciu tysięcy lat, czyli pojawili się tu, gdy tylko lodowiec ustąpił. Stąd wniosek, że Wielka Lechia miała szansę zaistnieć. Oficjalna nauka twierdzi, że Słowianie pojawili się na naszych terenach około V –  VI wieku nowej ery. Wcześniej byli tu Celtowie, Germanie, czy Scytowie.

„Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było. Jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było” – jak to powiedział Szwejk.

Ja się zastanawiam, co powiedzą o naszych czasach badacze, za na przykład 10 000 lat. Zwróćmy uwagę jak ubogi jest materiał archeologiczny sprzed 2- 3 tysięcy lat, szczególnie z terenów Polski. Co będzie za dziesięć tysięcy lat?
Obawiam się, że większość naszych współczesnych wyrobów do tego czasu nie będzie istnieć, bo wszystko ma być eko i musi być biodegradowalne. Coraz więcej ludzi po śmierci poddaje swoje ciała kremacji, więc szkieletów też nie będzie. Może się okazać, że masowy napływ emigrantów do Europy skłoni większość białej populacji do emigracji na inne kontynenty, na przykład do Afryki, której ludność właśnie licznie przybywa do Europy. Coraz mniej się teraz zapisuje na papierze, czy innych materiałach, a większość na dyskach komputerów, a jeszcze lepiej w chmurze. Może się okazać, że za 10 000 lat te zasoby będą niedostępne. Choćby z tego prostego powodu, że wtedy nie będzie się używało prądu elektrycznego, a ludzie będą posiadać komputery fotonowe, zasilane światłem i prowadzące operacje logiczne za pomocą światła. Prąd elektryczny może nie być już potrzebny. Z prądem elektrycznym jest jak z pieniędzmi. W zasadzie nie potrzebujemy pieniędzy, tylko dobra, które za nie możemy nabyć jak jedzenie, ubranie etc. Pieniądze służą nam tylko do tego, żeby te dobra nabyć  w czasie, gdy na są potrzebne. Są jakby wygodnym rezerwuarem dóbr. To samo jest z prądem elektrycznym i energią elektryczną. Człowiekowi energia potrzebna jest w postaci światła, ciepła, ruchu. Energia elektryczna zupełnie do życia nie jest potrzebna, ale stosunkowo łatwo i wygodnie można ją przechowywać, transportować i zmieniać na inne formy energii. Może się okazać, że za jakiś czas światło zastąpi prąd elektryczny.  Dzięki światłowodom łatwo je będzie transportować, w jakiś sposób zacznie się je magazynować i zmieniać na inne formy energii. Można sobie wyobrazić sytuację, że energia będzie magazynowana na orbicie okołoziemskiej w postaci rotujących mas, a następnie energia kinetyczna ich ruchu będzie przekształcana bezpośrednio na światło i laserami przekazywana na powierzchnię Ziemi, gdzie zostanie zamieniona na inne formy energii.  Czyli za niedługi czas prąd elektryczny może pójść  w zapomnienie.
Wyobraźmy sobie, że za 10 000 lat czarni archeolodzy mieszkający na terenie obecnej Polski znajdują smartfon Huawei. Nie będą wiedzieli do czego służył, bo prąd elektryczny tysiące lat wcześniej poszedł w zapomnienie. Prawdopodobnie okres na który będzie datowany ten smartfon nazwą kulturą smartfonów dotykowych i uznają, że ten obiekt archeologiczny służył kobietom z dalekiej przeszłości do przeglądania się podczas zabiegów kosmetycznych.  Nie będzie to dalekie od prawdy.

Jeśli na smartfonie będą naklejone jakieś emotikony, to uznają, że ludność w tamtych czasach posługiwała się pismem piktograficznym. Oczywiście największe znaleziska Huawei będą na terenie obecnych Chin, więc przyszli archeolodzy dojdą do wniosku, że ludność zamieszkująca tereny obecnej Polski w dawnych czasach, czyli w czasach  nam współczesnych była rasy żółtej.

To były rozważania na temat smartfona. A co będzie, gdy przyszli archeolodzy znajdą podziemną bazę rakietową np. na Krymie? Rakieta będzie stała, niezdatna do niczego,  gdzieś pod jakąś kopułą, która dawno temu się otwierała, ale za 10 000 lat już otwierać się nie będzie. Pewnie dojdą do wniosku, że to była świątynia jakiegoś kultu fallicznego.

Oczywiście powyższe rozważania są moimi fantazjami na temat przyszłych odkryć naukowych, ale obawiam się, że obecne interpretacje znalezisk archeologicznych wiele nie odbiegają od moich powyższych dywagacji. I obawiam się, że nasza prawdziwa historia wyglądała zupełnie inaczej niż głosi to oficjalna nauka z jednej strony i turbosłowianie  – z drugiej.

Zrównoważony rozwój – czy przyroda sama sobie nie poradzi?

0
0

 

Od pewnego czasu karierę robi pojęcie zrównoważonego rozwoju. W tej koncepcji chodzi głównie o to, żeby tak gospodarować zasobami naturalnymi, aby korzystać ze środowiska na tyle, aby nie umniejszać szans następnych pokoleń na zaspokojenie swoich potrzeb na poziomie co najmniej obecnym. Z tego powodu każe nam się wszystko oszczędzać, chronić przyrodę, straszy nas się, że poprzez spalanie węgla w wyniku efektu cieplarnianego tak się podniesie poziom mórz i oceanów, że woda zaleje lądy, a z drugiej strony grozi nam się niedoborem słodkiej wody. Oczywiście niedobór słodkiej wody dałoby się zażegnać odsalaniem na wielką skalę słonej wody, której jest pod dostatkiem, a wkrótce może być aż nadto, jeśli wizje zwolenników globalnego ocieplenia się ziszczą. Ekolodzy biją na alarm, że ten gatunek ginie, że tamten, że plastikowe odpady zagrażają faunie lądów i oceanów etc. Generalnie nadchodzi armagedon, oczywiście spowodowany ludzkimi rękami. Aż strach patrzeć przez okno. Oczywiście ideolodzy zrównoważonego rozwoju mają pewne pomysły na rozwiązanie problemu. Wciskają nam się na siłę, tak zwane, odnawialne źródła energii, które w ostatecznym rozrachunku mogą przynieść więcej szkody niż pożytku, każą segregować śmieci, przez co bankrutują automatyczne sortownie śmieci i powstaje zastój w rozwoju technologii w tej dziedzinie. Zmuszają nas do stosowania świetlówek i LEDów, ograniczają moc odkurzaczy  itp. Nawet wymyślono jaką ilością wody możemy spłukiwać nasze toalety. Porządek musi być. Na tym nie koniec. Wymyślono, że ludzi na świecie jest za dużo i postanowiono zredukować populację. Jak wiemy z doniesień prasowych zaczęto go już wprowadzać w życie:

„Szczepienia przeciwko tężcowi to ukryta akcja programu kontroli urodzeń. Stosowana szczepionka powoduje bezpłodność – stwierdzili biskupi podczas plenarnego posiedzenia Konferencji Episkopatu Kenii. Hierarchowie zaznaczyli, że popierają akcje szczepień, prowadzoną często przez katolickie ośrodki zdrowia. Wyrazili jednak zaniepokojenie tajnością programu szczepionkowego, realizowanego przeciwko tężcowi. Biskupi otrzymali informacje na temat zawartości ampułek ze szczepionkami, które zostały zbadane przez różne laboratoria krajowe i zagraniczne.
Jak twierdzą biskupi udało im się uzyskać „wiele dowodów na to, że używana w Kenii szczepionka w okresie od marca do października 2014 r. była zatruta hormonem beta-HGG”. Substancja ta spowodowała u wielu kobiet bezpłodność i poronienia.
Biskupi apelują do mieszkańców Kenii, by nie poddawali się obecnym szczepieniom przeciw tężcowi, bo są „przekonani, że program ten realizuje w istocie program kontroli urodzeń”.”

Widać liderzy zrównoważonego rozwoju wzięli się z zapałem do pracy, a zapominają o postępie technologicznym. Jeśli zabraknie jednych zasobów, to ludzie nauczą się wykorzystywać inne. Przyszłym pokoleniom nic się nie stanie.
Moim zdaniem ludzi na świecie nie jest zbyt wielu, lecz są źle wykorzystywani, a ci co nawołują do ograniczenia populacji to ograniczanie powinni zacząć od siebie. Ludzie są zmuszani do walki o przetrwanie, źle lub wcale nie są edukowani. A gdyby te środki, które są przeznaczane na działaczy Agendy 21 i ich różne pomysły związane ze zrównoważonym rozwojem przeznaczyć na edukację i stworzenie potrzebnych ludzkości miejsc pracy, to okazałoby się, że ludzi jest zdecydowanie za mało. Skolonizowane by zostały dna mórz i oceanów i rozpoczęłaby się kolonizacja Księżyca i sąsiednich planet. Taką kolonizację opisałem kiedyś pobieżnie w swojej książce s-f „Inny wariant„.

Powróćmy do przyrody i zastanówmy się czy potrzebny jest jej projekt typu Agenda 21?
Ziemia, według oficjalnej nauki, istnieje już jakieś 4,5 miliarda lat. Życie na Ziemi szacowane jest, według niektórych, na co najmniej 4 miliardy lat.  Ludzkość istnieje około 300 tysięcy lat, a cywilizacja może 12 tysięcy. Przez te cztery miliardy lat życie ziemskie przetrwało niejedno: uderzenia meteorytów, zmiany biegunów magnetycznych, trzęsienia ziemi, gigantyczne powodzie, epoki lodowcowe, wybuchy wulkanów itp. I dalej jest, nic mu się nie stało. Mało tego, wygląda jakby jakaś inteligencja kierowała ewolucją organizmów ziemskich. Zdaje się, że ewolucja zachodzi celowo, a nie przypadkowo. Weźmy pod lupę ten nieszczęsny plastik. Jak się domyślam, we wcześniejszej  historii Ziemi nie było okresu w którym rosłyby drzewa plastikowe, lub istniały cywilizacje, które produkowały plastik i dzięki manipulacjom genetycznym stworzyłyby organizmy zdolne trawić plastik. Więc logicznym jest, że w zapisie genetycznym DNA organizmów ziemskich nie powinno być fragmentów dotyczących trawienia plastików. A tu proszę, „Gazeta Wyborcza” donosi:

„Bakteria, nazwana przez odkrywców Ideonella sakaiensis, jest w stanie całkowicie rozłożyć poli(tereftalan etylenu), potocznie zwany PET. Wykonuje się z niego m.in. butelki do napojów. Nowo odkryty gatunek bakterii wykorzystuje to tworzywo sztuczne jako jedyne źródło węgla – donoszą badacze w najnowszym „Science”.”

Ta sama gazeta donosi również o gąsienicach:

„Badacze włożyli około setki gąsienic barciaka większego do plastikowej torby z brytyjskiego supermarketu. Już po 40 minutach pojawiły się w niej dziury. Po 12 godzinach ważąca kilka gramów torba straciła 92 miligramy plastiku.”

Skoro we wcześniejszej historii naszej planety nie było plastiku, to jak to się stało, że gąsienice i bakterie radzą sobie z tymi materiałami? Musiała nastąpić jakaś celowa mutacja. Jeślibyśmy oparli się na przypadku, to i za milion lat nie powstałaby gąsienica mogąca trawić plastik. Czyli widać, że Matka Ziemia sama sobie radzi bez pomocy orędowników zrównoważonego rozwoju.
W tym przekonaniu utwierdza mnie dzisiejsza wizyta na działce rolnej w Wieliczce, którą odziedziczyłem po ojcu i jestem jej współwłaścicielem w 1/33. Niektóre zdjęcia z działki umieściłem na samym początku artykułu. Działka znajduje się w Wieliczce w terenie zurbanizowanym. To nie są dzikie pola, co pokazuje zdjęcie poniżej.

 Działka jest wąska i długa, więc na jakiś szczególny rozwój flory i fauny nie liczyłem. Nikt nią się nie zajmował od kilkunastu lat. Wcześniej było tam uprawiane zboże. Sąsiedzi mieszkający w pobliżu poinformowali mnie, że zachodzą na nią sarny i lisy. Gdy wszedłem na działkę, po paru krokach spod krzaka wyfrunął bażant. Nie zdążyłem go sfotografować, bo za szybko uciekł. Znalazłem tam wiele mrowisk, najróżniejsze gatunki drzew i krzewów, od iglastych do liściastych, leśnych i owocowych. I to jest prawdziwy las naturalny, nie to co Puszcza Białowieska, która jest dużej części monokulturą świerkową toczoną przez kornika drukarza. Na mojej działce taki szkodnik jest bez szans dzięki bioróżnorodności. Problem Puszczy Białowieskiej jest taki, że wzięli ją pod lupę ekolodzy. Moją działką nikt się nie zajmował i powstał tam nieoczekiwanie rezerwat dzikiej przyrody. Dziś, patrząc na moją działkę po raz kolejny potwierdziłem swoje przekonanie, że teorie spiskowe, które tak uwielbiam, nie są takimi bzdurami na jakie z pozoru wyglądają. Te wszystkie zrównoważone rozwoje, to mity stworzone na potrzeby jakiejś grupy ludzi dążącej do podporządkowania sobie całej ludzkości i wszystkich bogactw Ziemi, żeby tresować plebs i nie pozwolić mu zdrowym rozumem ogarniać świat. Jakiekolwiek nasze działania Ziemi  nie zaszkodzą, a życie przetrwa najgorsze kataklizmy, jakie jesteśmy w stanie sprawić naszymi rękami.

Ustawa 447 – kto to robi i kto zyskuje?

0
0

Wielkie aj waj rozległo się w całej Polsce, bo amerykański senat jednogłośnie przyjął ustawęJUST nr 447:

 o sprawiedliwości dla tych, co przeżyli, a nie dostali rekompensaty (Justice for Uncompensated Survivors Today), która została zatwierdzona przez amerykański senat. Z początku myślałem, że to jakaś ściema, ale wszedłem sobie na stronę kongresu USA i tam jak byk stoi napisane:

„the restitution of heirless property to assist needy Holocaust survivors”

Co można przetłumaczyć jako:

„zwrot własności nie posiadającej spadkobierców, aby pomóc potrzebującym ocalałym z holokaustu.”.”

Media polonijne i prawicowej opozycji alarmują:

„Stało się – 4 rozbiór Polski, tym razem rozbiór ekonomiczno/finansowy, za sprawą i w wyniku przegłosowania w USA – naruszającej międzynarodowe standardy prawne – jawnie prożydowskiej ustawy majątkowo/roszczeniowej 447 – właśnie się rozpoczął. Wejdzie już wkrótce zatem w praktycznie otwartą tą ustawą na oścież (prezydenckie weto Donalda Trump nie jest tu zbyt prawdopodobnym wariantem do zaistnienia) fazę wysuwania i realizacji wielomiliardowych w wymiarze roszczeń.Ustawa majątkowo-roszczeniowa 447 – jest bowiem niczym innym, jak pro-żydowską zmową w celu odebrania Polsce i Polakom minimum 25% znajdujących się na terytorium Polski nieruchomości. To zaś będzie mieć dla Polski i polskiej gospodarki katastrofalne skutki. Jeśli do tego dojdzie, a wszystko wskazuje na to, że tak właśnie się stanie, to obecne i kolejne pokolenia Polaków, zostaną na wiele dekad (jeśli nie na wieki) zadłużone i całkowicie zrujnowane. Pracując jedynie na płacenie odsetek od długu, który będzie nie do spłacenia. Polska zostanie tak zadłużoną, że być może i na zawsze zrujnowaną. Organizacje żydowskie obliczyły już i podawały bowiem sumy oczekiwanych odszkodowań. Bajońskie to sumy, tak bajońskie, że równo-warte, całemu kilkuletniemu budżetowi Polski.”

Portal dzienniknarodowy.pl tak pisze o tej sprawie:

„Ustawa ta przyznaje Departamentowi Stanu USA prawo do wspomagania organizacji międzynarodowych zrzeszających ofiary Holocaustu, a także – co najważniejsze – udzielenia im pomocy poprzez swoje kanały dyplomatyczne w odzyskaniu żydowskich majątków bezdziedzicznych.
– Mienie bezspadkowe jest to mienie, do którego nie roszczą sobie pretensji żadni prawni sukcesorzy i które – według zasad prawa rzymskiego, recypowanych przez wszystkie kraje cywilizowane – przypada państwu, którego obywatelem był ostatni jego właściciel. Takie zasady obowiązują zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Polsce. Dlatego naciski, jakie były i są wywierane na Polskę – niestety również przez polityków amerykańskich – mają na celu zmuszenie polskich władz, by stworzyły namiastkę podstawy prawnej, dzięki czemu żydowskie organizacje przemysłu holokaustu mogłyby stać się dysponentami potężnego majątku na terenie Polski – tłumaczył jeszcze jesienią dla „Radia Maryja” Stanisław Michalkiewicz.”

Ruch Narodowy zorganizował manifestację przed ambasadą USA w Warszawie pod hasłem: „Stop żydowskim roszczeniom majątkowym

Leszek Miller przypomniał, że Polska z USA w 1960 roku zawarła umowę:

„Problem roszczeń obywateli USA wobec Polski został uregulowany umową z 16 lipca 1960. Rząd USA w zamian za odszkodowanie 40 mln ówczesnych $ przejął na siebie zobowiązania z roszczeń odszkodowawczych i zobowiązał się, że nie będzie wysuwał, ani popierał żadnych dalszych roszczeń”

A  co na to polskie władze? Oczywiście: „Polacy, nic się nie stało” :

„Przyjęta przez Izbę Reprezentantów ustawa JUST nie daje amerykańskiemu rządowi żadnych instrumentów nacisku: nie ma obaw co do ewentualnych szybkich i negatywnych jej skutków – powiedział PAP wicepremier, minister nauki i szkolnictwa wyższego Jarosław Gowin.”

I kolejna wypowiedź ważnego ministra:

„Nie przywiązywałbym do tej ustawy zbytniej wagi, gdyż Polska nie jest w niej wymieniona ani w nazwie, ani w treści – ocenił wizytujący USA minister spraw zagranicznych, Jacek Czaputowicz. – Ustawa w szczegółach budzi szereg zastrzeżeń. Nie wiemy, dlaczego wymienia się jedną grupę, w tym przypadku polskich Żydów, którzy byli kiedyś w Polsce, bo mieli tam majątek i nie wiemy, dlaczego ta grupa miałyby być traktowana w sposób uprzywilejowany w stosunku do innych Polaków.”

​Zastanawiający jest nie tylko olimpijski spokój polskiego rządu i prezydenta, ale i to, że szef MON Mariusz Błaszczak poleciał do USA prosić o zwiększenie kontyngentu wojsk USA w Polsce. I to, że PiS nie tylko nie wycofał się z ustawy 1066 o bratniej pomocy, ale w 2016  uchwalił jej nową wersję:

” Przegłosowana 31 marca 2016 roku ustawa trafiła do Prezydenta i Marszałka Senatu. Zgodnie z nowelizacją obce wojska będą mogły pojawić się na terenie Rzeczpospolitej w czasie pokoju, po uprzednim wezwaniu przez odpowiednie organy państwa. „Wojska obce będą mogły posiadać uprawnienia, które przysługują Siłom Zbrojnym RP”.”

W bieżącym roku dodatkowo uchwalono poprawkę do tej ustawy mówiącą, że:

„Przebywający w Polsce żołnierze wojsk obcych będą mogli być wyposażani w broń i amunicję stanowiące uzbrojenie Wojska Polskiego – przewiduje ustawa, którą w czwartek uchwalił Sejm.”

W zeszłym roku odrzucono projekt klubu Kukiz15 o dostępie do broni. Widać władza bardzo boi się obywateli. Ciekawe dlaczego? Żołnierze amerykańscy wcale tu nie przyjeżdżają, żeby bronić nas przed Ruskimi, bo jest ich za mało, ale wystarczająco wielu, żeby spacyfikować nas w razie protestów. Dzięki Unii Europejskiej Polacy mają dostęp do broni czarnoprochowej, ale obawiam się, że nasze polskie „mądre głowy” już kombinują jak ten przywilej nam zabrać.
Wygląda na to, że sprawa roszczeń żydowskich została już zamknięta i ich realizacja będzie tak dotkliwa dla obywateli naszego kraju, że spodziewane są protesty włącznie z wystąpieniami zbrojnymi.
O co to może chodzić?
Za prezydentury Bronisława Komorowskiego próbowano sprywatyzować Lasy Państwowe, żeby zaspokoić roszczenia żydowskie. Teraz może być znacznie gorzej. Powstało Gospodarstwo Wodne Wody Polskie, które jest właścicielem praktycznie całej wody na terenie Polski, włącznie z deszczówką (Ciekawe czy woda w moim organiźmie też należy do PGWWP?). Gdy ta firma zostanie oddana Żydom jako rekompensata za stracone majątki, to będzie katastrofa dla Polaków. Prywatni własciele będą manipulowali cenami wody jak będa chcieli. Jakość wody pitnej i różne dodatki do niej też mogą być ciekawe i zaskakujące. Mając w pamięci rewoltę wodną w Boliwii władze polskie dmuchają na zimne:

„Piętnaście lat temu w kwietniu 2000 roku mieszkańcy boliwijskiej Cochabamby odnieśli niezwykłe zwycięstwo w konfrontacji z jedną z najbardziej wpływowych międzynarodowych korporacji na świecie i polityką ekonomiczną dyktatora Hugo Banzera Suáreza. Zajścia jakie rozegrały się po zamachu na dobrostan lokalnej społeczności przeszły do historii pod nazwą Wodnego Powstania w Cochabambie lub po prostu „Wojny o wodę”. Próba prywatyzacji zaopatrzenia w wodę, a nawet zbieranej na prywatny użytek deszczówki podjęta przez inżynieryjną korporację Bechtel i jej gospodarczych sojuszników odwróciła się przeciw niej, kiedy mieszkańcy Cochabamby, w przeważającej części Indianie i Metysi, stawili opór siłom rządowym, wypędzili firmę ze swojej ojczyzny i odzyskali nadrzędne prawo do biologicznie niezbędnego zasobu egzystencji ludzkiej.”

Jak widać u nas władze dbają, żeby do czegoś takiego jak w Boliwii nie doszło. Jakieś rozruchy mogą być, PiS straci władzę, ale nie będzie to nic groźnego dla obecnych elit. Premier i ministrowie już zabezpieczają sobie tyły na wypadek twardego lądowania po utracie władzy. Weźmy na przykład naszego premiera. Pan Morawiecki zaprosił do Polski bank JP Morgan:

„Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii podpisało z JP Morgan umowę na rządowy grant w wysokości 20,2 mln zł. W zamian za pieniądze firma zobowiązuje się do zatrudnienia około 3 tys. osób i uruchomienia placówki w połowie 2018 r.”

Domyślam się, że za taki hojny dar dyrekcja banku JP Morgan odwdzięczy się panu Morawieckiemu i paru jego ministrom jakimiś konkretnymi stanowiskami bankowymi. Inni dygnitarze PiSu też zapewne już coś kombinują na ciężkie czasy.

I teraz, kto próbuje nas ograbić? Mówi się, że Żydzi. Ale którzy Żydzi? Domyślam się, że Abraham Baruch pracujący w barze szybkiej obsługi w Tel Awiwie raczej nie wydałby polecenia kongresowi USA, żeby jednogłośnie i w przyspieszonym tempie przyjąć ustawę 447. Co najwyżej mógłby dostać kopa w siedzenie, ale i w to wątpię. Nawet woźnemu kongresu szkoda byłoby buta na takiego człowieka.
I dla kogo mają być te pieniądze? Odpowiedź jest, że dla ocalonych z holokaustu, którzy żyją teraz w skrajnej nędzy. Bardzo ciekawe.  Przecież już Niemcy i Szwajcaria wypłaciły ocalonym z holokaustu i ich rodzinom odszkodowania. W sumie nie wiadomo dokładnie ile Niemcy zapłacili, ale jest to konkretna kasa:

„Według danych agencji AP, przez 60 lat, które upłynęły od podpisania Umowy Luksemburskiej, Niemcy wypłaciły za przestępstwa nazizmu około 70 miliardów euro (89 miliardów dolarów). Tymczasem proste podliczenia pokazują, że żydzi otrzymali od Niemiec wypłaty na ogólną kwotę 1,2 biliona dolarów i kwota ta ciągle rośnie. Dzisiaj tylko same Węgry zażądały zwrotu 8 milionów dolarów rozgrabionych przez „ofiary holocaustu”. Jednocześnie wraz z upływem czasy ruch ten będzie narastał.”

Szwajcarzy:

„W wyniku „rekomendacji” ICEP dwa największe banki, Credit Suisse i UBS, zgodziły się wypłacić autorom pozwu odszkodowanie w wysokości 1.25 mld dolarów, co miało pokryć wszelkie żądania spadkobierców ofiar.”

Czyli ofiary holokaustu dostały już tyle szmalu, dalej żyją w nędzy i teraz chcą ograbić Polskę na maksa mimo, że Polska co nieco im płaci:

„Tak jak zapowiadał już pod koniec maja izraeski dziennik, 50 tysięcy mieszkańców Izraela polskiego pochodzenia będzie mogło ubiegać się o wypłacaną przez Polskę emeryturę w wysokości 100 euro miesięcznie. Polska pokryje też koszty zagranicznych przelewów. Podczas styczniowego głosowania przeciw byli posłowie Przemysław Wipler i Wojciech Szarama.”

Widać straszliwie rozrzutni są ci ocaleni z holokaustu. No chyba, że to  nie oni biorą tą kasę. Zdaje się, że oni są tylko pretekstem. Zastanówmy się jak wyglądały majątki ocalałych z holokaustu przed wojną. Moja mama przed wojną mieszkała na Zwierzyńcu w Krakowie, gdzie ulice Kościuszki i Włóczków zamieszkiwane były w dużej części przez Żydów. Moja mama chodziła z Żydówkami do klasy. Dziewczęta żydowskie izolowały się od Polek  i generalnie nie utrzymywały z nimi kontaktu. Siedziały w swoim rzędzie w klasie, na przerwach trzymały się razem itp. Ale od czasu do czasu musiały wymieniać ze sobą jakieś informacje. Generalnie to była biedota. Była też tam jakaś bogatsza Żydówka. Pod koniec roku szkolnego 1938/39 poinformowała klasę, że od września już razem nie będą, bo ona wyjeżdża do Anglii i już nie wróci. Jej ojciec wyjechał tam kilka miesięcy wcześniej. Gdy pytałem moich rodziców  o to, czy w sierpniu 1939 roku zwykli Polacy spodziewali się, że we wrześniu tego roku rozpocznie się wojna , to oboje twierdzili, że coś tam się mówiło o wojnie, ale nikt na serio tego nie brał pod rozwagę. A muszę dodać, że w chwili wybuchu wojny ojciec miał 20 lat, a matka – 12, więc co nieco pamiętali z tych czasów. Szczególnie mama obecnie wraz z postępującą sklerozą coraz lepiej pamięta te czasy. Powracając do narodu wybranego, może to był jakiś wyjątkowy przypadek, a może bogaci Żydzi dużo wcześniej byli uprzedzeni o wybuchu wojny i zdążyli się wyprowadzić,  a wcześniej odpowiednio zarządzić swoim majątkiem. Czyli w kraju pozostała biedota. Przed wojną ojciec od czasu do czasu przechodził przez krakowski Kazimierz i twierdził, że tam głównie biedota mieszkała. Co do majętnych Żydów,  to prawdopodobnie i oni byli pozadłużani, bo przecież ich majątek musiał zarabiać, więc była cała masa weksli, zastawów, hipotek, pożyczek itp. Więc obiektywnie patrząc niewiele posiadali faktycznie. Moim zdaniem stan majątkowy większości Żydów w Polsce przedwojennej doskonale oddaje skecz „//www.youtube.com/watch?v=lKLiIocg-C0

target=”_blank” rel=”noopener”>Dług” z Janem Kobuszewskim i Kazimierzem Brusikiewiczem. Czyli wniosek, że Żydzi tuż przed wybuchem wojny, jako społeczność, niewiele posiadali. Więc te 300 miliardów USD musi mieć inne źródło. Oczywiście są tłumaczenia, że my Żydom nic nie jesteśm winni, a te roszczenia są próbą wyłudzenia przez ustanowienie fikcyjnego długu. O takich przypadkach informuje strona anuluj-dług.pl.  Może tak być,  ale wcale tak być nie musi. Może te roszczenia nie są bezzasadne, ale nie da się ich wyrazić wprost, więc udaje się, że to dla ofiar holokaustu.  Spójrzmy jeszcze historycznie na naturę wspólnot Żydowskich. Żydzi, jako naród wybrany izolują się od innych nacji od najdawniejszych czasów po czasy współczesne, czego dobrym przykładem jest film „//www.youtube.com/watch?v=4NkjI8k9-6E

target=”_blank” rel=”noopener”>Zniesławienie„, w którym młodzież żydowska wizytująca Polskę jest całkowicie izolowana od autochtonów. Od czasów biblijnych, dzięki tej cesze Żydzi doskonale nadawali się, aby być nadzorcami niewolników, bo nie utożsamiali się ze zniewoloną ludnością, a równocześnie lubieli mieć kogoś nad sobą, żeby mu służyć:

„Spójrzmy na Żydów. Ja ich znam głównie z Biblii i co o nich mogę powiedzieć, to osiągają wysokie pozycje społeczne, ale brakuje im czegoś, żeby osiągnąć te najwyższe, czyli przywódcze. Biblijny Józef – był doskonałym administratorem faraona. Do jego czasów  Egipcjanie byli wolnymi ludźmi, a on sprawił, że stali się niewolnikami faraona:
Odpowiedzieli: «Zachowałeś nas przy życiu! Obyś nas darzył życzliwością, panie nasz, a my będziemy niewolnikami faraona!»”
Józef był doskonałym sługą faraona. Mojżesz miał szansę zostać faraonem, ale mu się noga powinęła. Nie potrafił zamknąć sprawy na swoją korzyść. Żydzi służyli Jahwe, albo złotemu cielcowi. Byli pod batem egipskim, babilońskim czy rzymskim. Jak widać zawsze ktoś musiał być nad nimi, ktoś obcy, żeby mogli dobrze funkcjonować. „

Spójrzmy na nasze ziemie:

„Najwcześniejszą wzmianką typu prawnego o handlu niewolnikami w Europie Środkowo-Wschodniej jest passawska taryfa celna z 906 r., która wzmiankowała Żydów, podróżujących na Wschód w celu zakupu niewolników. Zakupionych na Słowiańszczyźnie niewolników Żydzi głównie wywozili na dwory kalifów lub do Hiszpanii szlakiem prowadzącym przez Niemcy do Verdun, a potem przez Lyon na Półwysep Pirenejski. Wedle niektórych źródeł tylko ok. 960 roku w samej Kordobie mieszkało jakieś kilkanaście tysięcy słowiańskich wojowników.
Sam sukces handlu niewolnikami wynikał z rosnącej podaży w Europie Środkowej i Wschodniej oraz niemalejącego zapotrzebowania na nich w krajach arabskich. Od VIII wieku przeżywały one niedostatek siły roboczej, jednocześnie zamożność wielu grup społecznych arabskich państw sprzyjała korzystaniu z usług niewolnej ludności całkowicie zależnej od swoich wschodnich panów. Od końca VIII w. w krajach islamu rosło również zainteresowanie tzw. niewolnictwem wojskowym, kalifowie bowiem chętnie otaczali się nielojalnymi, ale zależnymi od siebie niewolnymi wojownikami. W toku licznych podbojów Arabowie wielu niewolnych, przyłączanych potem do armii, zdobywali jako jeńców wojennych, ale wraz z zahamowaniem ekspansji nowym źródłem niewolników stał się handel. I tu swoje pięć minut wykorzystali żydowscy kupcy.”

Nie będę się rozpisywał o stosunkach polsko – żydowskich na przestrzeni wieków, wspomnę tylko, że gdy po drugiej wojnie światowej Rosjanie zajęli Polskę, to znowu zaczęli wysługiwać się Żydami umieszczając ich na kierowniczych stanowiskach:

„Sowiecki doradca czyli nadzorca oddelegowany z Moskwy do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego pułkownik Mikołaj Steliwanowski w raporcie z 20 października 1945 do Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Berii informował, że Żydzi w MBP stanowią 18,7% zatrudnionych i zajmują 50% stanowisk kierowniczych. W I Departamencie Żydzi stanowili 27% zatrudnionych i zajmowali 100% stanowisk kierowniczych, w Wydziale Personalnym 23% pracowników było Żydami, a w kierownictwie było siedmiu Żydów. Wydział do spraw Funkcjonariuszy (inspekcja specjalna) składała się w 33% z Żydów, wszyscy oni zajmowali stanowiska kierownicze. W Wydziale Sanitarnym Żydzi stanowili 49%, w Wydziale Finansowym 30% . W 1949 roku ambasador ZSRR w Polsce Wiktor Lebiediew pisał że „w MBP poczynając od wiceministrów, poprzez dyrektorów departamentów, nie ma ani jednego Polaka, wszyscy są Żydami. W Departamencie Wywiadu pracują wyłącznie Żydzi”.
Na 447 kierowniczych stanowisk (bez wojewódzkich urzędów bezpieczeństwa) 131 posad (czyli prawie 30%) zajmowały osoby które w rubryce narodowość wpisane miały Żyd. Od 1944 do 1954 Żydzi zajmowali w MBP 37,1% stanowisk kierowniczych. ”

Konkludując, Żydzi doskonale nadają się jako bat na zniewolone ludy zasłaniając sobą prawdziwych tyranów.

Powracając do ustawy 447 i roszczeń żydowskich, jak już wyżej pisałem, może te roszczenia wcale nie są urojone, tylko Polska jest winna kasę komu innemu, a Żydzi są tylko windykatorem? Może żyjemy w świecie postawionym i historia, którą nas się uczy nie jest prawdziwą historią. Ktoś kiedyś zainwestował w projekt Polska duże pieniądze i teraz chce ich zwrotu?

Weźmy za przykład oszałamiającą karierę Adolfa Hitlera. Song Hongbing w swojej książce „Wojna o pieniądz” wyjaśnia jej kulisy:

„Ów tajemniczy pamflet ujawniał tajne kulisy działań bankierów z Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii dostarczających Adolfowi Hitlerowi kapitału i wsparcia w jego drodze do władzy. Autor książki twierdzi, że w okolicach 1929 roku Wall Street, poprzez plany Dawesa i Younga, udzielała Niemcom pomocy w spłacie reparacji wojennych. W latach 1924-1931, wykorzystując oba plany, Wall Street udzieliła Niemcom kredytów na łączną sumę 138 miliardów marek, podczas gdy w tym samym czasie, tytułem reparacji wojennych, Niemcy wypłaciły 86 miliardów marek W rzeczywistości, Niemcy uzyskały gigantyczną pomoc kapitałową ze Stanów Zjednoczonych, która umożliwiła im rozpoczęcie przygotowań wojennych. Środki na pożyczki dla Niemiec zostały zgromadzone poprzez sprzedaż niemieckich papierów wartościowych na Wall Street, a ich źródłem był kapitał publiczny. Morgan i rodzina Warburgów, uczestniczący w tym procesie, zagarnęli kolosalne zyski. ”

Może się okazać, że te olbrzymie odszkodowania, które RFN wypłaciła Izraelowi i organizacjom żydowskim to jest zwrot długu, który zaciągnął Hitler u Amerykanów i Brytyjczyków, ale nie można powiedzieć wprost o tym, bo by była afera na skalę światową.
Inną tajemniczą sytuację mamy przy przekazaniu Krymu przez Chruszczowa z Rosji do Ukrainy w 1954 roku i wysiedleniu Tatarów Krymskich w 1944. Wydaje się to niepojęte, jeśli nie pozna się prawdziwych przyczyn:

„Projekt Krymska Kalifornia.
Z wprowadzeniem NEPu do podbitej Rosji przyjechali ideolodzy stworzenia autonomicznej republiki żydowskiej na Krymie. Promowaniem nowego projektu zajęła się amerykańska organizacja finansowa pod nazwą „American Jewish Joint Distribution Committee”, która oficjalnie reprezentowała interesy amerykańskie, gdyż pomiędzy Rosyjską Federacyjną Socjalistyczną Republiką Radziecką a Stanami Zjednoczonymi Ameryki nie było stosunków dyplomatycznych.
Krymski problem pojawił się jeszcze przy Leninie, idee zaproponował Rozenberg pracujący w Joint`cie. W 1922 roku założono Agro-Joint składający się z 186 kołchozów i…żydzi zaczęli nawadniać przyszłą ojczyznę. Co roku rząd RFSRR miał dostawać od American Jewish Joint 900 tysięcy dolarów pod 5% rocznie przez kolejne 10 lat.
W październiku 1923 roku Abraham Bragin – kierownik sekcji żydowskiej Komunistycznej Partii, przygotował projekt organizacji nie autonomicznej republiki, tylko już pełnowartościowej Żydowskiej Republiki Radzieckiej. Projekt potrzymał kryptonim „Krymska Kalifornia”. Żydzi otrzymali 132 tysięcy hektarów ziemi.
19 lutego 1929 roku „Joint” i Centralny Komitet RFSRR podpisali umowę, według której ZSSR otrzymywał coroczne finansowanie w wysokości półtora miliarda dolarów. Jako hipotekę amerykanie zażądali 375 hektarów ziem Krymskich. Zostało założona spółka akcyjna, gdzie udziałowcami było ponad 200 amerykanów. Z najbardziej znanych można wymienić Hoovera, Rockefellera, Roosevelta, MacArthura czy Marchalla. Był też ważny warunek, jeżeli do 1954 roku RFSRR nie zwróci dług, ziemia przechodzi na własność.
Pieniądze szły bezpośrednio do przesiedleńców żydowskich, z pominięciem  rządu ZSSR i wywołały niepokoje wśród ludności. Jeszcze dziś można znaleźć dowody rabunków transportów żydowskich przez rdzennych mieszkańców. Stalin nie widząc zalet takiej umowy, w 1934 roku stworzył Birobidżan.
W 1936 roku projekt Krymska Kalifornia został zamknięty i zapomniany. Kasa przestała być wypłacana (do momentu wstrzymania przekazano 20 milionów dolarów), ale ruchu nie udało się zatrzymać. W 1939 roku Krym zamieszkiwało już 5,8% żydów czyli ponad 65 tysięcy osób. Tatarów – 19,4%.
W 1943 roku Roosevelt w Teheranie postawił warunek Stalinowi, że jeżeli projekt ponownie nie zostanie otwarty, to mogą się pojawić i problemy ze wsparciem amerykanów w ramach tak zwanego Lend-Lease. Trzeba było ratować inwestycje amerykanów. 11 maja 1944 Państwowy Komitet Obrony podjął decyzję o przesiedleniu Tatarów krymskich do Uzbekistanu (decyzję podpisał Stalin). Operacja wysiedlania była kierowana bezpośrednio przez Bogdana Kobułowa i Iwana Sierowa, rozpoczęła się o świcie 18 maja 1944.”

W historii Polski też mamy wiele tajemniczych spraw. Samo odzyskanie niepodległości, wojna z Rosją, powstania śląskie i wielkopolskie.  Ktoś to przecież finansował. Jest bardzo wiele niejasności, np. skąd szły pieniądze na COP, Gdynię i inne projekty, których realizacja mogłaby być trudna w zrujnowanym kraju po latach zaborów, wojnach i powstaniach. Zrujnowany kraj po II wojnie światowej, odbudowa Warszawy, Nowa Huta, kto dawał na to pieniądze? Oczywiście to pozytywne przykłady wydania pieniędzy. Są i negatywne jak np. umacnianie władzy ludowej. Na to też potrzeba było furę szmalu, na tych wszystkich ubeków, na informację wojskową, kapusiów. W roku 1981 PRL była bankrutem, a jednak stać ją było na wprowadzenie stanu wojennego, mimo strat związanych ze strajkami. We wrześniu 1985 roku Wojciech Jaruzelski spotkał się w cztery oczy z Dawidem Rockefellerem. Ponoć rozmowa trwała 105 minut. O czym panowie rozmawiali? Chyba nie o podrywaniu młodych lasek, choć i ten temat też mógł się przewinąć podczas rozmowy. Zauważam dziwną korelację czasową między śmiercią Dawida Rockefellera w zeszłym roku, a zintensyfikowaniem działań na rzecz wydarcia z Polski majątku przez organizacje żydowskie. Wygląda na to, że spadkobiercy pana Dawida nie są już tak cierpliwi, jak nestor rodu.
Być może w przeszłości były jakieś tajemnicze transfery pieniędzy do Polski, a teraz zniecierpliwieni wierzyciele chcą zwrotu. Mają na tyle siły, żeby postawić na baczność kongres, senat  USA i prezydenta. Tworzą w Polsce „elity władzy”, które w podskokach wykonują ich polecenia. Nie chcąc się ujawniać wysługują się od wieków sprawdzoną nacją, która z radością wykonuje polecenia swoich suwerenów wietrząc w tym zysk dla siebie. Polacy są jacy są, więc jest jak jest.

Płaska Ziemia, czemu nie płaski Księżyc?

0
0

Wszyscy znamy koncepcję płaskiej Ziemi, która po paruset latach odwrotu teraz wraca na salony. Ta koncepcja głosimniej więcej tyle:

„Teoria „Płaskiej Ziemi” zakłada m.in., że Ziemia jest płaskim dyskiem, nie kulą, który się porusza w górę, stąd wrażenie grawitacji (siła bezwładności). Słońce i Księżyc są kulami, ale są znacznie mniejsze niż się to nam przedstawia i obracają się wokół dysku Ziemi, stąd wrażenie jej obrotu. Te ciała niebieskie są też znacznie bliżej Ziemi (Słońce tylko 4000 mil od niej). Wg. płaskoziemców to, że Ziemia krąży wokół Słońca jest oszustwem mediów i naukowców.”

No właśnie księżyc jest kulą, Mało tego, według niektórych,  nie naturalną kulą ale przez kogoś zbudowaną:

„1. Orbita Księżyca jest jakby zaplanowana. Znajduje się w dokładnie takim punkcie miedzy Słońcem i Ziemią, że idealnie przykrywa tarczę naszej gwiazdy podczas zaćmień.
2. Ze swoją wielką średnicą, 3474 km, jest nieprawdopodobnie duży w stosunku do małej Ziemi. Jowisz, który jest największą planetą Układu Słonecznego ma 64 księżyce, największy z nich Ganimedes ma średnicę 5268 km. Duża wielkość naszego Księżyca czyni go piątym pod względem wielkości satelitą w naszym Układzie Słonecznym.
3. Brak jest przekonującej teorii naukowej, która wyjaśniłaby obecność Księżyca.Nasz satelita to nie jest przechwycona nieregularna planetoida typu Fobosa i Deimosa, czyli księżyców marsjańskich. To jest dobrze ukształtowany regularny obiekt wielkości małej planety. Jest prawie idealnie okrągły tak jak Ziemia. Skoro naukowcy twierdzą, że Księżyc powstał w wyniku jakiejś ogromnej kolizji z naszą planetą to, dlaczego i Ziemia i Księżyc nie są nieregularne, jeśli chodzi o kształt? Nie wiadomo jak to możliwe, że jedna planeta podzieliła się na dwa dokładnie sferyczne obiekty. Robin Brett z NASA powiedział wręcz: „Łatwiej jest wyjaśnić nieistnienie Księżyca niż jego istnienie.”
4. Eksperymenty wykazują, że Księżyc jest pusty. W 1969 roku NASA uderzyła w powierzchnię srebrnego globu za pomocą lądownika księżycowego. Wielkość eksplozji po impakcie szacowano na 1 tonę TNT. Po tym eksperymencie, Maurice Ewing, dyrektor projektu Lunar Seismic Experiment (Księżycowy Eksperyment Sejsmiczny), powiedział „To było jakby ktoś walnął w dzwon, jedno uderzenie a wibracje odbieraliśmy przez 30 minut.”. Po jednej z kolejnych misji powtórzono eksperyment, ale hipotetyczna siła eksplozji sięgała 11 ton TNT. Po takim uderzeniu Księżyc rezonował przez 3 godziny i 20 minut. Ten eksperyment pokazał też coś nieoczekiwanego. Księżyc zakołysał się w tak precyzyjny sposób jakby miał jakiś wielki system hydraulicznego zderzaka. Wtedy właśnie Sean C. Soloman z MIT powiedział, że wyniki eksperymentu sugerują „przerażającą możliwość, że Księżyc może być pusty.”
5. Cienka skorupa księżycowa ma około 32 kilometry grubości jednak jest ona stworzony z takiej listy elementów, które czynią ją nadzwyczajnie twardą, prawie jak pancerz zaprojektowany do wytrzymanie potężnych uderzeń. Naukowcy nie są w stanie policzyć ogromnych ilości tytanu znalezionych w skałach księżycowych. Na powierzchni znaleziono również izotopy Uranu 236 i Neptuna 237, które powstają wyłącznie w wyniku reakcji jądrowych i są znajdowane na Ziemi w odpadach nuklearnych.”

Radzieccy naukowcy poszli dalej i uznali Księżyc za gigantyczny statek kosmiczny:

„Jeśli materiał ma być użyty do ochrony ogromnego satelity aby chronić go przed rozmaitymi niekorzystnymi warunkami, począwszy od wysokiej temperatury, przez promieniowanie kosmiczne, aż po bombardowanie meteorytów, eksperci prawdopodobnie użyliby – jak je nazywają – odpornych metali. W tym przypadku nie jest do końca jasne dlaczego kosmiczne kamienie są takimi kiepskimi przewodnikami ciepła – fakt ten sam w sobie jest absolutnie niezwykły – czyż jednak nie o to chodziło konstruktorom super sputnika Ziemi? Z inżynieryjnego punktu widzenia statek kosmiczny, który my nazywamy Księżycem, ma doskonałą konstrukcję. Jeśli zamierza się wysłać w przestrzeń kosmiczną jakiś sputnik, wówczas dobrze jest jeśli ma on pustą przestrzeń w swoim wnętrzu. W tym samym czasie byłoby naiwnością wyobrażać sobie, że taki doskonały pojazd kosmiczny jest gigantycznym i pustym pudłem, zbudowanym w niewielkiej odległości od Ziemi. Wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia ze starożytnym statkiem kosmicznym, którego wnętrze wypełniono paliwem dla jego silnika i materiałami potrzebnymi do napraw oraz narzędziami do nawigacji i obserwacji. Innymi słowy taki pojazd zawierał w sobie wszystko co potrzebne było Karaweli Wszechświata być czymś w rodzaju arki Noego, chroniącej w swoim wnętrzu całą cywilizację przez okres nawet tysięcy lat. W sposób naturalny powłoka takiego super pojazdu kosmicznego musi być niezwykle mocna, aby wytrzymać uderzenia meteorytów i gwałtowne zmiany temperatur pomiędzy ekstremalnym ciepłem, a ekstremalnym zimnem. Prawdopodobnie pokrywa ta ma dwie warstwy. Wewnętrzna warstwa, która jest pancerzem, ma 32 km grubości a zewnętrzna, złożona z różnego rodzaju materiałów, ma ok. 5 km. W niektórych miejscach Księżyca – zwłaszcza tam, gdzie znajdują się kratery, pokrywa zewnętrzna jest bardzo cienka lub nie ma jej wcale”.

Jest też koncepcja, że Księżyc jest hologramem Znaczy naszego satelitę zasłania hologram, a co to się dzieje na rzeczywistym Księżycu, to szkoda gadać.  Ponoć żyje tam 250 milionów ludzi. David Icke mówił, że reptilianie tam siedzą i sterują ludźmi na Ziemi, a to co widzimy jako naszego satelitę to //www.youtube.com/watch?v=VJorKZEbQsA

target=”_blank” rel=”noopener”>iluzja.  Potwierdzeniem, że Księżyc to hologram mają być tzw. ‚fale księżycowe” obserwowane przez domorosłych astronomów.

Ale czy Księżyc jest płaski?

Wybrałem się w nocy z 29 na 30 kwietnia tego roku z moim aparatem Nikon Coolpix P 900, żeby sfotografować Księżyc w pełni.  Piszę jakim aparatem fotograficznym robiłem zdjęcia nie dlatego, żeby go zareklamować, tylko, żeby, jak rasowy naukowiec, opisać jaki sprzęt użyłem w badaniach. I oczywiście, jak rasowy naukowiec, zaraz po otrzymaniu jakichkolwiek wyników piszę publikację, znaczy się ten wpis. Zabrałem się do fotografowania i dostałem ciekawe obrazki. Poniżej jest zdjęcie przekształcone do odcieni szarości, żeby lepiej było widać, co jest co i z lewej jest zdjęcie bez naniesionych linii, a z prawej z naniesionymi przykładowymi liniami prostymi. Niektóre przecinają się pod kątem prostym.

 

 

Na kuli linie łączące dwa punkty, z pozycji obserwatora zewnętrznego spoza kuli, w większości przypadków nie są proste i nie przecinają się pod kątami prostymi. Chyba, że zachodzi szczególny przypadek i obserwator patrzy na wprost takiego przecięcia, albo krzywizna linii jest tak skorygowana, że wyglądają na proste. Tu akurat zaznaczone linie przecinające się pod kątem prostym są nieco oddalone od centrum fotografii,  co może sugerować, że Księżyc jest płaski.. Zaciekawił mnie również obiekt oznaczony żółtą elipsą wyglądający jak czworoboczna budowla, albo piramida. Interesująca jest też duża liczba świecących punktów, które może lepiej widać na nieskorygowanym zdjęciu obszaru trochę przesuniętego względem powyższego zdjęcia, pokazanym poniżej. Widać na nim wiele linii prostych, które mogą świadczyć, że Księżyc jest jednak płaski.

 

 

Z innych obserwacji, zaciekawiło mnie, że wnętrze krateru jest bardzo jasne, jak to widać na poniższym obrazku.

 

 

Również zastanowiło mnie czemu księżyc akurat na dole był wystrzępiony. To pojawiało się na wszystkich zdjęciach na których występowała dolna część Księżyca. Nawet uwidoczniło się to na//www.youtube.com/watch?v=byJ3lxhLqT8

target=”_blank” rel=”noopener”> filmie, który nagrałem. Raczej to nie był problem aparatu. Choć kto wie.

 

 

Jeśli to nie problem aparatu, to Księżyc powinien być gładkim kołem. Chyba, że Ziemia jakiś fragment Księżyca akurat przesłania. Może to był jakiś cień Ziemi. Choć z innych fotografii Księżyca wynika, że Ziemia trochę inaczej rzuca cień.

 

 

Być może na wszystkie moje problemy z Księżycem mądrzy ludzie już znaleźli odpowiedzi, tylko ja ich nie znam.
Gwoli rzetelności naukowej zrobiłem internetowy risercz i znalazłem, że w 2015 na Youtube ktoś zamieścił filmik o płaskim//www.youtube.com/watch?v=W5veJahXiCY

target=”_blank” rel=”noopener”> Księżycu nad płaską Ziemią.  Autor coś tam mówi  również o tym, że Księżyc jest przeźroczysty i widać za nim gwiazdy. Ja raczej przychylałbym się do poglądu, że to sztuczne satelity przelatujące przed Księżycem w pobliżu Ziemi, które można zobaczyć teleskopem, a nie gwiazdy za nim. Dla ścisłości dodam, że autor podaje, jakoby w połowie XIX wieku obserwowano gwiazdy prześwitujące przez Księżyc, a wtedy satelity stworzone przez ludzi jeszcze nie latały.
​Jak widać wiele tajemnic kryje nasz satelita.

 

 

 

Czy możliwe, że na Filipinach tysiące lat temu istniała cywilizacja techniczna?

0
0

Ostatnio oglądałem filmiki pana Franca Zalewskiego na youtube. Mówi on w nich o istnieniu cywilizacji technicznych sprzed tysięcy lat, które używały nieznanych nam metod cięcia kamieni. W filmie „//www.youtube.com/watch?v=TAl2Qex-eP8

target=”_blank” rel=”noopener”>Tajemnica budowy piramid” pokazuje autor zagadkowe obiekty nijak nie pasujące do obecnego stanu wiedzy o Egipcie. Piramidy i Egipt swoją droga, ale pan Franc w innym filmiku „//www.youtube.com/watch?v=QGBSgwmsEjM

target=”_blank” rel=”noopener”>Nieznane dzieje Polski” opisuje podobne artefakty występujące w naszym kraju, nawet w okolicy mojego rodzinnego Krakowa. Niedawno byłem na Filipinach i zdaje się, że coś podobnego tam widziałem w okolicach miejscowości Mulao na wyspie Cebu. W pobliżu tej miejscowości znajduje się odcinek rzeki, gdzie wody jest mało, ale za to znajdują się w niej dość spore kamienie, o niecodziennych kształtach. Powyżej pokazałem fragment Google Maps z zaznaczoną miejscowością i najważniejszym kamieniem w rzecze.

Miejsce znajduje się około 10 km od wybrzeża w pagórkowatym terenie, co można zobaczyć na mapie ściągniętej z Google Earth.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rzeką płynie niewiele wody.  Gór tam wielkich nie ma. Z mapy Googla wynika, że rzeka Cotcot ma zaledwie około 40 km długości. Nie ma tam jakiś szalonych spadków wysokości. Wiem co mówię, bo szedłem tam na piechotę z Composteli, gdzie rzeka się kończy. I szedłem pod górę do miejsca oznaczonego na mapie jako Stone Ark.

W tym rejonie znajduje się wiele dużych kamieni o różnych kształtach. Wygląda to jak jakiś starożytny kamieniołom, bo raczej kamienie tej wielkości nie mogłyby zostać przetransportowane przez tą rzekę, nawet w porze deszczowej (ja akurat tam byłem na początku pory deszczowej). Chyba, że spadły z okolicznych wzgórz. Ale dlaczego akurat głównie w tym miejscu? Kamień pokazany na zdjęciu poniżej jest na prawdę duży i raczej taka mała rzeczka nie mogłaby go przynieść z innego miejsca.

Powstał chyba tu, gdzie leży, lub ześlizgnął się z pobliskiego wzgórza, o czym może świadczyć ukruszenie z lewej strony sugerujące, że ten głaz był wcześniej częścią większej całości. Generalnie rzeka wygląda jak na zdjęciu poniżej. Na pierwszym planie jest kamień, który wygląda jakby mu kawałek odcięto jakimś narzędziem.

Na zdjęciu poniżej jest pokazane odcięcie. Wygląda jakby ktoś w górnej jego części wbił lub wwiercił jakieś gwoździe lub wiertła.

Takich ciekawych kamieni jest więcej  Poniżej pokazuję zdjęcie kolejnego ciekawego przypadku kojarzącego mi się z wycięta twarzą. Znaczy jakby ktoś zaczął rzeźbić twarz w kamieniu. Oczywiście nie będę się spierał jeśli ktoś wykaże, że jest to twór naturalny.

Kolejne zdjęcie pokazuje jakby prostokątne uzupełnienie kamienia innym materiałem. Jakby ktoś wywiercił prostokątną dziurę, a następnie ja zabetonował. Oczywiście może to być i jakaś naturalna inkluzja.

Kolejne zdjęcie pokazuje jakby prostokątne uzupełnienie kamienia innym materiałem. Jakby ktoś wywiercił prostokątną dziurę, a następnie ja zabetonował. Oczywiście może to być i jakaś naturalna inkluzja.

Poniżej przedstawiam zdjęcie najważniejszego kamienia nazwanego Stone Ark, czyli kamienną arką. Kamień wygląda na olbrzymią kulę. Dla pokazania jego wielkości poniżej zdjęcia arki umieściłem swoje zdjęcie na tle tego kamienia.

Nie tylko w rzece znajdowały się ciekawe rzeczy. W okolicach szczytu jednego ze wzgórz wypatrzyłem ciekawy okazy wyglądający jakby potraktowany jakimiś narzędziami. Pokazuję go na zdjęciu poniżej.

Poniżej przedstawiam zdjęcie wzgórza, na którym usytuowana jest skała. Może się okazać, że gdy się pogrzebie we wzgórzu, to znajdzie się więcej ciekawych okazów.

Obecnie Filipiny są zespołem wysp. Być może w przeszłości było trochę inaczej. W epoce lodowcowej, według współczesnych opinii badawczych, poziom oceanów był niższy o około 130 m niż obecnie, co pokazuje wykres pod tym linkiem. Według mojej autorskiej hipotezy poziom morza mógł się obniżyć nie tylko w epoce lodowcowej, ale i okresach bardzo ciepłych, co opisałem w jednym z wpisów na moim blogu.  Morza pomiędzy wyspami filipińskimi nie należą do najgłębszych, co pokazuje obraz z Google Earth poniżej.

Według ICES Journal of Marine Science (2012), 69(3), 410–420 Morze Visayan leżące w centrum Filipin (i centrum obrazka) ograniczone przez wyspy: Mabate, Leyte, Cebu, Negros, Panay na większości swojego obszaru nie jest głębsze niż 50 m, a jego największa głębia to 150 m. Czyli według współczesnej wiedzy w czasie zlodowacenia wyspy te tworzyły jeden ląd. Między pozostałymi wyspami z pewnością były połączenia lądowe. W takich warunkach w epoce lodowcowej mogła rozwijać się tam jakaś cywilizacja. Skupiska ludzkie powstawały nad dużymi rzekami i jeziorami. Rzeka Cotcot w swej części, którą oglądałem, prawdopodobnie 15 tysięcy lat temu wyglądała podobnie jak dziś. Ale w części, która jest teraz Morzem Visayan mogła być już sporą rzeką i mogła nawet stworzyć jezioro. Osadnictwo ludzkie mogło koncentrować się właśnie tam, gdzie teraz jest środek morza. Obecnie pozostałości tamtej cywilizacji mogą być pokryte piaskiem lub porośnięte są rafą koralową do tego stopnia, że nikomu do głowy nie przychodzi, że pod tą warstwą mogą być wytwory rąk ludzkich sprzed tysięcy lat.
Na zakończenie chcę pokazać dwa zdjęcia. Zrobiłem w tym miejscu kilka zdjęć ale jedno było szczególne, które pokazuję poniżej.

Na kamieniu, który wygląda jak twarz w okolicy czarnej inkluzji jest jakby kulisty, jasnofioletowy refleks.

Na innych zdjęciach tego kamienia, które zrobiłem sekundy później tego refleksu już nie ma, czyli nie była to kropla wody na obiektywie, czy coś w tym stylu.

 

Czy możliwe, że na Filipinach tysiące lat temu istniała cywilizacja techniczna? – Bohol

0
0

Podczas mojego pobytu na Filipinach odwiedziłem wyspę Bohol, żeby na własne oczy zobaczyć Czekoladowe Wzgórza.  Na zdjęciu powyżej widać, że z dżungli wyrastają bezdrzewne wzgórza pokryte trawą. Jeśli popatrzeć na te wzgórza z bliska, to można zobaczyć, że w zasadzie są dwa rodzaje trawy na wzgórzach. Angielska wersja Wikipedii uściśla, że są gatunki: ​Imperata cylindrica i Saccharum.  Poniżej na zdjęciach pokazuję wzgórza z charakterystyczną dlań trawą. Nie bardzo je rozróżniam według nazwy więc będę pisał trawa 1, trawa 2.

I trawa 2 na poniższych zdjęciach

 

Ale są też wzgórza porośnięte lasem, jak na zdjęciu poniżej.

 

I co polska wersja Wikipedii ma do powiedzenia w temacie tworzenia się tych wzgórz? Mniej więcej to:

„Zbudowane są z wapiennych wzgórz na skutek wietrzenia skał przez okres wielu milionów lat. Złożone są ze stożków bądź półkulistych pagórków stojących w grupach. Porośnięte są szorstką trawą, gdzieniegdzie przedzielane małymi krzewami lub drzewkami.Na całym obszarze znajduje się 1268 regularnych kopców osiągających wysokość od 30 do 100 metrów wysokości. Jedną z ciekawostek jest całkowity brak na tym terenie jaskiń, zwykle powstających w takich warunkach.”

​Angielska wersja Wikipedii daje więcej informacji w tym temacie:

„Czekoladowe Wzgórza są stożkowymi krasowymi wzgórzami podobnymi do tych widzianych w wapiennych regionach Słowenii, Chorwacji, północnego Puerto Rico i kubańskiej Pinar del Rio Province. Wzgórza te składają się z  morskiego wapienia powstałego w okresie od późnego pliocenu do wczesnego plejstocenu mającego rozmiary od drobnego piasku do średniego gruzu. Te wapienie zawierają obfite skamieliny płytkowodnych otwornic morskich, koralowców, mięczaków i glonów. Te stożkowe wzgórza są geomorfologicznym przypadkiem zwanym Kegelkarst, który powstaje w wyniku rozpuszczania wapienia poprzez opady deszczu, wody powierzchniowe, wody gruntowe, erozji rzecznej, po tym, gdy zostały wyniesione ponad poziom morza i pokruszone przez procesy tektoniczne. Te wzgórza są rozdzielone dobrze rozwiniętymi równinami i zawierają liczne jaskinie i źródła. Wzgórza Czekoladowe uważane są za niezwykły przykład stożkowej topografii krasowej”

I polska wersja podaje, że jaskiń nie ma, a angielska, że są i to w dużej liczbie. Prawdę rzekłszy nie zauważyłem tam żadnych jaskiń.  Ale patrzyłem na wzgórza tylko z miejsca przeznaczonego dla turystów. Nie byłem w Słowenii, czy Chorwacji, ani nawet w Puerto Rico czy na Kubie, więc zrobiłem przegląd internetu. I ku mojemu zdumieniu nie znalazłem żadnych tworów naturalnych podobnych do tych na wyspie Bohol. Może źle szukałem, ale raczej wydaje mi się, że Bohol jest unikatem w skali światowej. Czyli angielska wersja Wikipedii jakby trochę mijała się z prawdą, albo o co innego chodziło autorom. Wikipedia usiłuje wmówić, że taka skała, jak na poniższym zdjęciu (rafa w okolicy Moalboal – Cebu) została wyniesiona nad powierzchnię wody, następnie skruszona przez procesy tektoniczne i erozję  na rumowisko skalne i uformowana w regularne kopce oddzielone od siebie płaskimi powierzchniami.

Wzgórza na sąsiednim do Bohol Cebu  wyglądają jak na poniższym zdjęciu, czyli całkiem normalnie.  A zdaje się, że też są wapienne, jak można sądzić po bieli prześwitującej między roślinnością.

 

 

Wikipedia twierdzi, że w wyniku procesów tektonicznych, domyślam się trzęsień ziemi, i erozji powstało rumowisko skalne, które uformowało się w Czekoladowe Wzgórza. Tak być mogło, ale nie musiało. Materiał z którego zbudowane są wzgórza to piasek i drobne kamienie, co zauważyła Wikipedia. Domyślam się, że w wyniku trzęsień ziemi mogły powstać jakieś wielkie, nieforemne głazy, które obrobione przez wody powierzchniowe mogły przyjąć obłe kształty. Ale piasek i drobny gruz skalny? Zgodzę się, że w wyniku erozji cieków wodnych, zalegania wody na kamieniu i rozpuszczania wapienia mogły powstać takie na przykład twory jak na poniższym zdjęciu. Zalegająca woda rozpuściła wapień, jego łatwiej rozpuszczalną część,  a następnie świeża woda usunęła tą z dużą zawartością rozpuszczonego wapienia i dalej rozpuszczała skałę, czego efekt widać na poniższym zdjęciu. Chociaż nie koniecznie tak musiało być i ktoś mógł pomóc w uzyskaniu tych kształtów. Ale załóżmy, że są naturalne.

 

Ale żeby powstał gruz i piasek, w takiej ilości, żeby uformować Czekoladowe Wzgórza podejrzewam, że powinny być zimy na wyspie Bohol, aby woda wnikająca w pęknięcia kamieni zamarzała i rozsadzała je. No dobrze, w epoce lodowcowej mogło tak być, że zimy występowały na Filipinach. Tylko czemu na sąsiedniej wyspie Cebu nie ma tyle gruzu? Chyba, że tam gruz został zamieniony w glebę i przykryty roślinnością. Czyli możemy dopuścić inny wariant. Zim tam wcale tam nie było, ale za to było bardzo ciepło i w atmosferze było dużo dwutlenku węgla dzięki czemu bardzo bujnie rozwijała się roślinność, zapuszczała korzenie w pęknięcia skał, którymi je rozsadzała.  Może podobnie jest na innych wyspach, tylko, że materiał skalny został tak przerobiony, że mamy z niego glebę.

 

 

Tylko teraz dlaczego ten gruz skupił się akurat w tych kopcach nazwanych Czekoladowymi wzgórzami? I to rożne rodzaje gruzu zostały rozdzielone pomiędzy poszczególne kopce, o czym świadczy różny rodzaj trawy porastającej wzgórza. Można przyjąć , że podczas drgań sejsmicznych, powstały fale stojące i cały gruz i piasek zgromadził się w węzłach drgań, a strzałki zostały oczyszczone i jest tam płaska powierzchnia. Filmik z eksperymentu w mikroskali jest pod tym //www.youtube.com/watch?v=wvJAgrUBF4w

target=”_blank” rel=”noopener”>linkiem.  Póki co, taki proces w naturze nie jest znany. Prawdopodobnie w wyniku takiego zjawiska wszystkie żywe organizmy wyższe miałyby poważny problem z przeżyciem. Ale załóżmy, że i tak mogło być. Tylko czemu nie zdarzyło się to również na sąsiednich wyspach?

Patrząc na Czekoladowe Wzgórza widać, że bardziej są podobne do wzgórza na zdjęciu poniżej niż do jakiś gór.

Najprostsze wyjaśnienie jest takie, że ktoś je po prostu zbudował. Ale w jakim celu? Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. Kopiec Wandy przedstawiony na zdjęciu również nie wiadomo kiedy powstał, kto go zbudował, ani w jakim celu i w jaki sposób.
Ludzie sprzed kilkunastu, czy kilkudziesięciu tysięcy lat mieli inną mentalność, inne wierzenia, inne cele. Tak ja za 10 tysięcy lat nikt nie będzie znał przeznaczenia wielu przedmiotów naszego codziennego użytku i będą powstawały rozprawy naukowe na temat przeznaczenia np. laptopów, które zniekształcone po długim pobycie w ziemi nie bardzo będą przypominać te, które teraz mamy na biurkach. A i prąd elektryczny może wyjść z użycia i zostanie zastąpiony np. światłem, albo innym rodzajem energii, której jeszcze nie znamy, a która zostanie odkryta np. za 50 lat. I po tysiącach lat nikt nie będzie pamiętał, że był taki czas, że prawie wszystko zasilane było prądem elektrycznym i bez prądu nawet wody w domach nie było. Powstanie mnóstwo dysertacji naukowych próbujących opisać znaleziony przedmiot i wyjaśnić do czego służył, ale nijak one będą się miały do naszej współczesnej rzeczywistości. Inny przykład. Geolodzy przyszłości znajdą nasze schrony atomowe. Do tego czasu wapień z cementu rozpuści się tworząc nacieki, stalaktyty i stalagmity w pomieszczeniach schronu, które przestaną przypominać znane nam pokoje. Schody wygładzą się i nie będą przypominać schodów.  Te procesy mogą zachodzić szybciej niż nam się wydaje. Naukowcy przyjmą beton za skałę naturalną i orzekną, że w tych skałach spontanicznie tworzą się podziemne jaskinie rozdzielające się na wiele komór.
Powracając do Czekoladowych Wzgórz, w naszej części Europy rozwinęła się tzw. Kultura kurhanów zachodniobałtyjskich, której charakterystyczną cechą były kurhany, według definicji z Wikipedii:

„rodzaj mogił, w kształcie kopca o kształcie stożkowatym lub zbliżonym do półkulistego, z elementami drewnianymi, drewniano-kamiennymi lub kamiennymi, w którym znajduje się komora grobowa z pochówkiem szkieletowym lub ciałopalnym.”

Dalej Wikipedia dodaje, że:

„Kurhany występują na obszarach EuropyAzji i Ameryki w epoce neolitu i żelaza (kultura unietyckatrzcinieckaprzedłużycka, także w niektórych lokalnych grupach kultury łużyckiej). Rzadziej spotykane były także w kulturach okresu rzymskiego i wczesnośredniowiecznego.”

Czyli praktycznie wszędzie można było budować takie budowle, tylko nie na Filipinach. Według „Nexusa” nr 3 z tego roku cała Ameryka Północna była usptrzona kurhanami. Filipińskie Czekoladowe Wzgórza są większe niż przeciętny kurhan, ale nie wiadomo kto je budował, jakim sposobem i w jakim celu. Prawdopodobnie nigdy się tego nie dowiemy. Pewną sugestię, co do przeznaczenia tych wzgórz, może dać artykuł „Komora przodków’ z tego samego numeru „Nexusa”:

„Krótko mówiąc, ta starożytna tradycja informuje nas, że królestwo Egiptu spodziewało się wielkiego potopu mającego zniszczyć całą cywilizację. W oczekiwaniu na tę katastrofę i w celu złagodzenia jej najgorszych skutków ówczesny egipski król Surid Ben Shaluk rozkazał zbudować piramidy, w których miano przechować wszystko (nasiona, narzędzia, wiedzę naukową oraz inne przedmioty i informacje), co pozwoliłoby odrodzić się królestwu, kiedy wody opadną.”.

Skoro mogli zrobić to starożytni Egipcjanie, to czemu nie starożytni Filipińczycy?
​Spójrzmy na mapę Filipin z Google Earth.

Widać, że wyspa Bolhol leży w centralnej części płycizny, która w czasach, gdy poziom morza był niższy, mogła być stałym lądem. O tym, że Filipiny miały połączenie lądowe nie tylko pomiędzy swoimi wyspami, ale i z Indonezją (Borneo, Celebes)  może świadczyć  występowanie wyraków. Zwierzęta te ograniczone są do tych obszarów, a ponoć połowa ich światowej populacji żyje właśnie na wyspie Bohol.

 

Czyli, jeśli spodziewano się jakiegoś potopu, wyspa Bohol nadawała się najlepiej do przechowania cennych rzeczy starożytnej filipińskiej cywilizacji. Fale potopu mogły przewalić się przez Bohol i inne wyspy i po opadnięciu wód nie było już komu odkopywać ukryte skarby. Przyroda sobie poradziła i się odrodziła, ale ta starożytna cywilizacja już nie. Ludzie, którzy ocaleli nie byli w stanie odbudować cywilizacji, a po kilku pokoleniach w ogóle zapomnieli, że ją kiedykolwiek mieli.
A być może przeznaczenie Czekoladowych Wzgórz było zupełnie inne i w środku nic nie ma? Nigdy nie zrozumiemy motywacji ludzi sprzed tysięcy lat. Jeśli we współczesnym świecie mamy konflikty kultur i nie istnieje możliwość wzajemnego zrozumienia, to co dopiero mówić o zrozumieniu starożytnej, obcej nam cywilizacji. Weźmy prosty przykład z obecnych czasów, np. w Europie uważa się, że życie ludzkie ma najwyższą wartość i należy je ratować za wszelką cenę. Ale już na Bliskim Wschodzie jest inaczej. Tam wręcz mile widziane jest oddanie życia za wiarę i w nagrodę mężczyzna dostaje się do raju, gdzie mają go obsługiwać 72 hurysy w wieku 33 lat każda. I teraz jeśli taki 16 -to, 17 – to latek zginie za wiarę, to tam w raju będzie miał 72 mamusie, a nie kochanki. Zdaje się, że młodzi muzułmanie nie biorą tego pod uwagę. Ale na zakończenie dygresji chce powiedzieć, że we współczesnym świecie różne są podejścia do najważniejszych spraw ludzkich, a co dopiero mówić o dawnych cywilizacjach. W co wierzyli, jakie mieli cele w życiu i z jakiego powodu podejmowali tajemnicze dla nas działania pozostanie tajemnicą.

 


Czy światło Księżyca ochładza przedmioty?

0
0

 

 

 

 

 

 

Mówimy, że światło słoneczne jest gorące, a księżycowe – zimne. Co do Słońca nie ma problemu. Wystarczy w słoneczny, upalny dzień wystawić termometr na słońce, a następnie czymś zasłonić. Zobaczymy sporą różnicę temperatur. A co ze światłem księżycowym? Filmik na Youtube „//www.youtube.com/watch?v=W5veJahXiCY

target=”_blank” rel=”noopener”>The Flat Moon Over the Flat Earth” pokazuje, że światło księżycowe wręcz ochładza przedmioty.  Postanowiłem to sprawdzić. Pomysł, żeby temperaturę Księżyca zmierzyć pirometrem od razu odrzuciłem, bo wyszłoby parę tysięcy stopni. Postanowiłem zmierzyć temperaturę dokładnym termometrem. Zakupiłem przez internet termometr DT – 11 firmy Termoprodukt mierzący temperaturę z dokładnością do pięciu setnych stopnia, bo spodziewałem się różnic temperatur mniej więcej w tym zakresie, i dzisiaj w nocy (tj. z 30 na 31 lipca 2018) postanowiłem przeprowadzić eksperyment. W miejscu gdzie nikt mi nie przeszkadzał ustawiłem termometr i zacząłem prowadzić pomiary.

Eksperyment wyglądał następująco. Zostawiłem termometr na podłożu na jakieś 20 minut i oddaliłem się na około 10 metrów, żeby temperatura się ustabilizowała, następnie co około 5 minut podchodziłem do termometru na odległość nie mniej niż 2 metry, świeciłem latarką i odczytywałem temperaturę. Nie zbliżałem się zanadto, żeby swoim ciałem i poruszanym nagrzanym przez mnie powietrzem nie zaburzać pomiaru. Co około 10 minut zakrywałem lub odkrywałem końcówkę termometru. Do zakrywania użyłem fragment blaszanej obudowy jakiegoś urządzenia elektronicznego.  Taka blacha miała małą pojemność cieplną, więc szybko się schładzała do temperatury otoczenia, po tym jak przenosiłem ją w ręce. Przy okazji zrobiłem parę zdjęć, które pokazuję poniżej. Eksperyment trwał ponad dwie godziny i w zasadzie potwierdził tezę, że po zasłonięciu końcówki termometru temperatura wzrastała w stosunku do tej, gdy końcówka była wystawiona na światło Księżyca.

Po powrocie do domu zrobiłem przeszukanie internetu i znalazłem wyjaśnienie tego zjawiska na stronie quora.com z której to strony zaczerpnąłem rysunek poniżej. Według tej strony wyjaśnienie tego fenomenu jest następujące (moje tłumaczenie, więc może być takie sobie):

„Światło Księżyca nie powoduje, że obiekt (powierzchnia) staje się zimniejszy. Kiedy obiekt jest przykryty lub zasłonięty ręką dachem, drzewem czy chmurą promieniuje mniej ciepła w nocne powietrze i staje się troszkę cieplejszy niż obiekt (powierzchnia)  wystawiony na otwarte nocne niebo.”

Na rysunku zaczerpnięty ze strony quora zobrazowane zostało powyższe wyjaśnienie.
Niby wszystko jest logiczne. Faktycznie zakrywałem końcówkę termometru i zakryta powierzchnia wypromieniowywała mniej ciepła. Była to mała powierzchnia, ale zawsze. Poza tym, gdy nie było nakrycia powietrze mogło swobodnie przesuwać się nad końcówką i odbierać ciepło, a gdy była nakryta, już cyrkulacja powietrza była ograniczona. Niby sprawa wyjaśniona, ale podczas tego eksperymentu miałem moment, że Księżyc przesuwający się po nieboskłonie został zasłonięty przez słupek balustrady i światło księżyca przestało padać na termometr. Okazało się, że efekt zmian temperatury przestał zachodzić.  A termometr podczas eksperymentu nie zmieniał położenia względem słupka. Gdy chmury zakrywały Księżyc też dochodziło do zaburzeń.  Oczywiście, to mogły być jakieś przypadkowe zbieżności.
Widać sprawa wymaga dalszych badań i do następnej pełni muszę wymyślić jakiś eksperyment, który rozstrzygnie sprawę, a w każdym razie posunie do przodu.

Jak zrobić sobie artefakt oceniany na miliony lat?

0
0

 

 

Co jakiś czas możemy usłyszeć, że znaleziono a to śrubę w kamieniu, a to //www.youtube.com/watch?v=Fb8LS72ph-Y

target=”_blank” rel=”noopener”>transformator w skale, czy inne przedmioty liczące sobie, według badaczy, tysiące lub nawet miliony lat.

Jakiś czas temu w jednym ze swoich wpisów sugerowałem, że te artefakty nie są wcale takie stare, a liczą sobie kilkanaście, może kilkadziesiąt lat, bo procesy zachodzące w naturze są szybsze niż nam się wydaje. Nawet sugerowałem kiedyś, że węgiel kamienny powstaje szybciej niż wszyscy myślą  i można go uznać za źródło energii odnawialnej. Badacze prehistorii twierdzą, że pewne budowle musiały powstać w jakiś cudowny sposób, bo człowiek nie był w stanie przenieść tak ciężkich głazów, a jak mu się już udało, to nie mógł ich tak ściśle dopasować do siebie. Postanowiłem sprawdzić, czy w naturze nie może zachodzić samoistnie jakiś proces w typie produkcji betonu i czy jakimś rodzajem cementu nie mogli posługiwać się ludzie sprzed tysięcy lat. Pewne formy betonu znane były już starożytnym Egipcjanom i Rzymianom. Zacząłem się zastanawiać jak natura mogłaby stworzyć beton i jaki jego rodzaj mogli używać ludzie prehistoryczni. Wykonałem prosty eksperyment. Wziąłem kawałek skały wapiennej i zanurzyłem go w occie. Ocet znany był z pewnością ludziom od najdawniejszych czasów, a natura mogła użyć innych kwasów do rozpuszczania skał, choć niekoniecznie. Ocet tworzy się samoistnie w procesie pseudofermentacji.  Kamień wapienny zanurzony w occie pokazany jest na pierwszym zdjęciu obok.

Po kilku dniach kamień trochę się rozpuścił w occie i na dnie pojawił się osad. Wyciągnąłem kamień ze słoika i aby zwiększyć objętość materiału dodałem opiłki stalowe do roztworu. Opiłki przereagowały z octem. Na dnie utworzyło się sporo osadu, więc wsunąłem w niego płytkę stalową, żeby mieć jakiś artefakt w kamieniu, który miałem nadzieję otrzymać. Słoik umieściłem na parapecie okna bez nakrętki, żeby ciecz mogła swobodnie parować. Zawiesina była ciemna, z czasem stała się czarna i słońce nagrzewało ją do wysokich temperatur.  Zdjęcie zawiesiny zaraz po wymieszaniu pokazane jest po lewej stronie. Po upływie około miesiąca ciecz wyparowała i otrzymałem kamień na dnie słoika. Ogrzewając na gazie i oziębiając w wodzie dno słoika doprowadziłem do skruszenia szkła i mogłem wziąć do rąk otrzymana skamielinę z artefaktem w postaci skorodowanej blaszki, co można zobaczyć na zdjęciu poniżej. Jak widać uzyskanie skamieliny z artefaktem zajęło mi zdecydowanie mniej czasu niż miliony lat. W analogiczny sposób, tylko na większą skalę nasi przodkowie mogli produkować olbrzymie głazy od razu we właściwym miejscu. Nie musieli ich znikąd transportować.  W podobny sposób, lecz na drodze naturalnej, mógł się znaleźć w skale procesor sprzed kilkudziesięciu lat, którego wiek badacze szacują na 250 milionów lat.

 

The post Jak zrobić sobie artefakt oceniany na miliony lat? appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Tajemnicze ślady na skałkach Twardowskiego w Krakowie

0
0

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Od pewnego czasu dr //www.youtube.com/watch?v=QGBSgwmsEjM

target=”_blank” rel=”noopener”>Franz Zalewski lansuje tezę, że w Krakowie i okolicach rozwijała się starożytna, wysokorozwinięta  cywilizacja. Zainspirowani jego opowieściami na //www.youtube.com/watch?v=h0VPeH18iA8

target=”_blank” rel=”noopener”>youtube wybrałem się z moim kumplem, członkiem zespołu KGB, który w październiku będzie obchodził swoje 35 – lecie, na Skałki Twardowskiego szukać śladów prastarej cywilizacji. Według opracowania Jerzego Góreckiego i Edyty Seremet “Kamieniołomy Krakowa  – Dziedzictwo niedocenione” :

“Wydobycie wapieni skalistych nieuławiconych, gruboławicowych i płytowych traktowanych jako kamień budowlany prowadzono na obszarze Zrębu Zakrzówka od kilkuset lat. Największe kamieniołomy powstały jednak dopiero z początkiem XX w., a wapienie wykorzystywano w przemyśle wapienniczym i cementowym w latach 1906– 1991. Od roku 1909 łomy zakrzowieckie były użytkowane kolejno przez Austryjackie Zakłady Solvay, Zakłady Solvay w Polsce Sp. w Warszawie i – po II wojnie światowej – Krakowskie Zakłady Sodowe. Głównym zastosowaniem surowcowym była produkcja sody. ”

Wiedząc o tym chodziliśmy po miejscach mniej uczęszczanych, z dala od terenu XX wiecznej eksploatacji wapienia. Ku naszej radości znaleźliśmy kamienie z wyrytymi znakami takimi jakie widać na zdjęciu powyżej i poniżej.

Znaki wyryte w kamieniu mogą mieć 10 000 lat, 500 lat, a może ktoś je wyrzeźbił 5 lat temu. Nie byliśmy w stanie tego ocenić. Ale może dobrze by było, gdyby jacyś profesjonaliści się tym zajęli.
Oprócz tajemniczych glifów znaleźliśmy ciekawe otwory w kamieniu przedstawione na poniższym zdjęciu.

My nie byliśmy  w stanie określić kto, kiedy i dlaczego w ten sposób podziurawił skałę. Ale może jakiś ekspert by to przebadał.

The post Tajemnicze ślady na skałkach Twardowskiego w Krakowie appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Dziwne zjawisko na niebie 30 kwietnia 2018 roku

0
0

30 kwietnia 2018 roku  w czasie pełni fotografowałem Księżyc aparatem Nikon P-900. Powyżej przedstawiam jedno ze zdjęć. W pewnym momencie przeleciał samolot pozostawiając za sobą smugę. Po obu stronach  smugi zauważyłem świecące obiekty. Można je zobaczyć na zdjęciu poniżej. Jeden obiekt pomiędzy Księżycem i smugą, a drugi – poniżej smugi w pobliżu samolotu.

Zrobiłem kolejne zdjęcie (poniżej) z lepszym zbliżeniem na którym widać, że obiekt poniżej smugi nie zmienił położenia, natomiast obiekt nad smuga zbliżył się do niej.

W domu zrobiłem obróbkę zdjęcia i powiększyłem tajemnicze obiekty. Poniżej są ich obrazy.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Obiekt szaro – czarny na drugim zdjęciu nie zmieniał swojej pozycji podczas wykonywania serii zdjęć. To  chyba Jowisz, gdyż bardzo podobne zdjęcie tej planety wykonałem 13 kwietnia 2018 roku (zdjęcie poniżej).

Natomiast drugi obiekt (pomiędzy smugą, a Księżycem ewidentnie się poruszał, co widać na kolejnych zdjęciach. Na pierwszym z poniższych zdjęć jakby znikał i na kolejnym pojawił się obok Księżyca.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Powiększyłem obraz obiektu i przedstawiam go poniżej.

 

Przyznam, że nie wiem co to mogło być. To może być jakiś refleks światła w obiektywie, a może być czymś zupełnie innym.

 

The post Dziwne zjawisko na niebie 30 kwietnia 2018 roku appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Borobudur i Gunung Padang śladami cywilizacji epoki lodowcowej?

0
0

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Patrząc na mapę Indonezji w Google Maps łatwo zauważyć, że morze pomiędzy Jawą, Sumatrą, Borneo, Półwyspem Malajskim i Indochińskim jest relatywnie płytkie. Istnieją też płycizny pomiędzy Borneo, a Palawanem i Davao. Na wschód od Jawy, Borneo i Filipin jest tak zwana lina Wallace’a oddzielająca krainę zoogeograficzną Azji od Australii. Łatwo zauważyć, że morze jest tam głębsze. W epoce lodowcowej poziom morza był o około 150 m niższy niż obecnie. W tamtym czasie wyspy były dużo większe, a być może nawet istniało miedzy nimi połączenie lądowe.  W moich poprzednich postach “Czy możliwe, że na Filipinach tysiące lat temu istniała cywilizacja techniczna?” i “Czy możliwe, że na Filipinach tysiące lat temu istniała cywilizacja techniczna? – Bohol” sugerowałem, że być może w czasach przedhistorcznych istniała na Filipinach cywilizacja techniczna. Pobyt w Indonezji utwierdził mnie w tym przekonaniu.

Gunung Padang to megalityczne ruiny na wyspie Jawa w pobliżu wsi Karyamukti, 30 km od miasta Cianjur. Gunung Padang znajduje się na wysokości 885 m.n.p.m.

Stanowisko archeologiczne obejmuje wzgórze szeregiem tarasów otoczonych murami obronnymi, do których wchodzi się po około 400 stopniach zbudowanych z andezytów, na wysokość około 95 metrów. Szerokość i wysokość bloków waha się od 25 centymetrów do 40 centymetrów, a długość wynosi średnio około 1,5 metra. Waga dochodzi do około 250 kilogramów. Niektóre bloki, o przekroju kwadratowym lub wielokątnym, są znacznie większe i ich masa przekracza 600 kilogramów. Po raz pierwszy Europa dowiedziała się o tym miejscu w roku 1914, gdy pojawił się jego opis w Rapporten van de Oudheidkundige Dienst (ROD, “Raport Departamentu Starożytności”). Ponownie wspomniano o nim w 1949 r., w dziele holenderskiego historyka N. J. Kroma. Poważniejsze badania rozpoczęto dopiero w 1979 r. gdy Członkowie Narodowego Centrum Badań Archeologicznych dokonali analizy jego historii i uwarunkowań geologicznych. Wikipedia informuje, że  badania przeprowadzone w roku 2012 pokazały, że próbki pobrane z głębokości 3-4 m badane metodą radiowęglową mają wiek około 6500 lat, natomiast pobrane z głębokości 8-10 m datują się na około 12 500 lat. Artefakty znalezione na powierzchni datuje się na około 4 800 lat. Badania geoelektryczne i georadarem ujawniły na głębokości około 15 metrów strukturę wielokomorową. Natomiast artykuł “Gunung Padang – Southeast Asia’s Lagest and Most Enigmatic Megalithic Complex is it a Pyramid Hill 12,000 Years Older Than Gobekli Tepe” informuje nas:

“Próbki rdzeni wiertniczych i inne eksploracje badawcze znalazły dowody na to, że Gunung Padang jest strukturą wielopoziomową, i każda młodsza struktura jest budowana na powierzchni starszej. Znaleziono  dowody aktywności ludzkiej na wzgórzu w latach 22 000-20 000 pne, 14 700 pne, 9 600 pne, 4700 BC i 2800 pne. Ta ostatnia data jest wiekiem struktur megalitycznych widocznych na powierzchni dzisiaj.

Zakresy cytowanych wyżej dat pochodzą z badań metodą węgla C-14 materiałów organicznych pobranych z próbek rdzeni wiertniczych wydobytych z kilku różnych głębokości.”

Artykuł ten podaje starszy wiek stanowiska Gunung Padang niż Wikipedia. Według powyższego artykułu działalność techniczna ludzi na tym wzgórzu rozpoczęła się co najmniej 24 000 lat temu, a być może i wcześniej. Kolejne warstwy dodawane w następnych tysiącleciach miały charakter religijny i prawdopodobnie przykryły coś co miała charakter jak najbardziej praktyczne dla mieszkańców żyjących na Jawie np. 30 000 lat temu. Na ten pomysł naprowadziła mnie wizyta w Borobudur.

Buddyjską świątynia Borobudur znajduje się w pobliżu miasta Jogyakarta na Jawie. Źródła pisane nie podają daty jej powstania, celu budowy, ani zleceniodawcy.

Na postawie inskrypcji uznano, że powstała na przełomie wieku VIII i IX (różne źródła podają różne daty budowy). Świątynia powstała na bazie wcześniejszego obiektu sakralnego poświęconego bogu Śiwie. Z nieznanych powodów teren ten w XI wieku został opuszczony i zapomniany aż do XIX wieku, kiedy to został odkryty przez Brytyjczyków.  Niektórzy twierdzą, że porzucenie Borobudur nastąpiło dopiero w XIV wieku wraz z przybyciem na Jawę islamu.
Wspinając się w górę piramidy można zauważyć dziwne gargulce inaczej zwane rzygaczami. Zdjęcia przedstawiam poniżej. Wygląda jak istota z innego świata, albo jak jakieś urządzenie techniczne.

Ale najciekawsze jest na szczycie. Szczyt usiany jest stupami.

 

Stupa (sanskryt) reprezentuje przebudzony umysł Buddy. Serce stupy stanowią relikwie Przebudzonych i inne święte przedmioty, a rytuały konsekracji sprawiają, że kontakt ze stupą owocuje takimi samymi pożytkami, jak spotkanie samego Buddy.
​Wewnątrz każdej stupy na szczycie piramidy Borobudur siedzi sobie Budda, co widać na zdjęciu poniżej.

Lepiej jest to widoczne na zdjęciu makiety stupy, którą sobie kupiłem poniżej piramidy. Na zdjęciu z lewej strony jest stupa zamknięta, a po prawej stronie – otwarta.

 

Zamknięta stupa kojarzy mi się z pojazdem Gemini.

 

Być może stupy są reminiscencjami pojazdów, które istniały kiedyś w przeszłości. Wiemy, że buddyjska świątynia została zbudowana na innej świątyni poświęconej Śiwie. Być może świątynia Śiwy została zbudowana na prehistorycznym lotnisku dla jakiegoś typu pojazdów latających. Niekoniecznie musiały być to statki kosmiczne. Mogły to być statki powietrzne, które przekraczały barierę dźwięku. Szpic na górze im po ułatwiał. Oczywiście stupa może nie być kompletna. Może to był rodzaj śmigłowca dwuwirnikowego i na szczycie pojazdu – stupy umieszczone były dwa przeciwbieżne śmigła. Wirniki w czasie lotu nie były widoczne, więc twórcy stup przeoczyli ten element uznając go za mało istotny.

Poniżej jest plan piramidy  sfotografowany z książki “Memories of Majapahit”

 

Patrząc na tą grafikę można ją skojarzyć z lądowiskiem dla śmigłowców na dachu wieżowca.

 

Lądowanie wielu pojazdów na dachu wieżowca nie jest taką mrzonką. Uber ma pomysł jak usprawnić transport, który przedstawiony jest na zdjęciu poniżej.

Może się okazać, że Borobodur jest wspomnieniem czegoś, co istniało tysiące lat wcześniej. Może kolejne świątynie, których ostatnimi etapami były świątynie Śiwy, a następnie Buddy, obudowały coś, co zostało zbudowane kilkadziesiąt tysięcy lat temu. Jakiś kataklizm zniszczył poprzednią cywilizację, a pamięć po niej została zapisana w strukturze Borobodur. Ponoć człowiek współczesny żyje na Ziemi od 200 000 lat. A nasza cywilizacja rozwija się od kilkunastu tysięcy lat. Skoro człowiek sprzed 200 000 lat miał takie same zdolności intelektualne i fizyczne, jak ludzie żyjący obecnie, to czemu czekał ponad 180 000 lat żeby zacząć budować cywilizację? Podejrzewam, że w historii ludzkości już parę razy była budowana rozwinięta cywilizacja, tylko coś tajemniczego się działo i te cywilizacje znikały. W jednym z moich postów opisałem, że gdyby teraz zanikła nasza cywilizacja, to za 10 000 lat nikt się nie domyśli, że kiedykolwiek istnieliśmy. Metale skorodują i zostaną uznane za naturalne złoża, beton z naszych budynków zostanie uznany za naturalną skałę. Przyszli naukowcy będą pisać doktoraty i habilitacje na temat jak w naturalny sposób powstał beton i cegły. Plastiku jeż nie będzie, bo zostanie rozłożony przez mikroby.  Ślad po nas zginie.
Warto by było sprawdzić georadarem co skrywa wnętrze piramidy Borobudur. Może nic, a może jest tam coś ciekawego.

 

Więcej zdjęć z Gunung Padang  pod tym linkiem

A z Borobudur pod tym linkiem

The post Borobudur i Gunung Padang śladami cywilizacji epoki lodowcowej? appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Promieniowanie podczerwone – temperatura odbicia, a polityka

0
0

Od czasu, gdy premier Morawiecki w swoim expose nazwał Polskę “państwem w obcym posiadaniu“, a następnie w telewizji polskiej w TVP INFO rozwinął swoja myśl i powiedział “jesteśmy „krajem posiadanym przez kogoś z zagranicy”” przestałem się interesować polityką polską i zająłem się innymi sprawami, jak np. tym, czy światło Księżyca ochładza przedmioty. Polscy politycy mogą mieć genialne pomysły, ale właściciel powie basta i nici z ich realizacji.  Interesujące jest, że premier dowiedział się o tym z agencji prasowej Bloomberg. Mnie się wydawało, że o tak ważnej sprawie premiera powinien poinformować polski wywiad lub kontrwywiad. Niedawno okazało się dość dobitnie, że nie tylko polscy politycy to marionetki. Współpracownik prezydenta Macrona, Alexandre’a Benalli miał ciekawe hobby. Lubił tłuc ludzi w przebraniu policjanta. Gdy sprawa wyszła na jaw uciekł do Wielkiej Brytanii i zaczął szantażować prezydenta Francji. Okazało się na dodatek, że miał dwa paszporty dyplomatyczne. Jeden z pewnością Francuski, a ten drugi? Rodzina Benalliego wywodzi się z Maroka, ale szczerze wątpię, żeby drugi paszport dyplomatyczny był marokański. Przyjmijmy, że Macron to prezydent jakiegoś kieszonkowego mocarstwa. Lecz spójrzmy na Amerykę – mocarstwo pierwszej wody. Tam niejaki Dawid Rotszyld na Twitterze obsabaczył prezydenta Donalda Trumpa, co zamieściłem na zdjęciu powyżej. Pewnie ze dwa miliardy ludzi na naszej planecie to przeczytały. I co? I nic? Amerykanie, nic się nie stało. A co to się działo, gdy w Polsce bezdomny Hubert H. po pijaku znieważył prezydenta Kaczyńskiego na dworcu w Warszawie. Ale Rotszyld nie jest bezdomnym i może stąd ta różnica w podejściu służb państwowych.
Widać, że wszyscy ważni politycy, to pacynki na palcach wielkich tego świata. Dlatego teraz mam pełny luz. Wiem, że żadne wybory nic nie zmienią w kluczowych kwestiach. Zacząłem więc snuć koncepcje na temat zaginionych cywilizacji w Indonezji czy na Filipinach i sprawdzać, czy podawane w necie informacje o chłodzącym wpływie Księżyca są prawdziwe. Zrobiłem eksperymenty z termometrem i wyszło, że chyba tak. Wstępnie oszacowałem temperaturę światła księżycowego na – 35°C, co odpowiada długości fali  1,2 x 10-5 m. Niedawno kupiłem kamerę termowizyjną, żeby sprawdzić tę hipotezę. Kamera rejestruje fale o temperaturze od -40°C do plus ileś tam. Powinienem nią zmierzyć temperaturę Księżyca. Póki co jest zima, Księżyc świeci w dzień, a na dodatek jest pochmurno, więc z pomiarów na razie nici. Ale za dwa tygodnie lecę do Afryki i tam pomierzę temperaturę Księżyca. Temperatura powietrza będzie około +30°C, więc powinien być duży kontrast między temperaturą Księżyca i otoczenia. Na razie zrobiłem inne eksperymenty. W internecie podawano, że światło Księżyca skupiano soczewkami lub odbijano od luster, żeby uzyskać lepszy efekt chłodzący i ponoć się to udawało.  Postanowiłem sprawdzić jak to jest z promieniowaniem zimnych przedmiotów. Zamroziłem w zamrażalniku wodę w szklance. Na poniższym obrazku pokazany jest eksperyment z lustrem. Na zdjęciu z lewej strony jest pokazana szklanka z zamarzniętą wodą. Kamera wskazała temperaturę +3°C. Na środkowym – temperatura lustra w neutralnym punkcie  + 28°C i na prawym – temperatura odbicia w lustrze + 25°C. Widać, że odbijanie światła podczerwonego w lustrze niewiele pomaga w chłodzeniu.

Następnie sprawdziłem jak to jest z taflą szkła i płytą aluminiową. Zdjęcia poniżej przedstawiają wyniki eksperymentu. Tafla szklana dała wynik analogiczny jak lustro, też +25°C. Czyli promieniowanie podczerwone nie przenika przez szkło i nie dochodzi do lustrzanej powierzchni napylonego aluminium. Za to płyta aluminiowa dała zdumiewający efekt odbicia tych fal, prawie stuprocentowy. Temperatura odbicia, jak bezpośrednio zmierzonej szklanki, jest też 3°C.

Po wynikach tych doświadczeń widać było, że soczewka szklana nie będzie skupiać światła podczerwonego, ale z naukowej rzetelności przeprowadziłem i ten eksperyment. Wynik pokazany jest na zdjęciu poniżej. Ja widać lupa nie przepuszcza światła podczerwonego. Tylko ja się w niej odbiłem. Ale jakoś dość słabo, bo temperatura mojego odbicia jest +29°C, o 1°C więcej niż otoczenia. Czyli to co płynie od strony Księżyca i oziębia nie jest promieniowaniem podczerwonym, albo internauci opisują swoje fantazje.

Jeśli afrykańskie eksperymenty zakończą się sukcesem i okaże się, że Księżyc faktycznie świeci zimnym światłem, to na wiosnę planuję następne eksperymenty z termometrami i blachą aluminiową, którą będę skupiał światło Księżyca.

 

The post Promieniowanie podczerwone – temperatura odbicia, a polityka appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Promieniowanie podczerwone może chłodzić?

0
0

Robiąc eksperymenty ze światłem księżyca doszedłem do wniosku, że Księżyc prawdopodobnie chłodzi,  a czynnikiem chłodzącym jest promieniowanie podczerwone. Ostatnio kupiłem kamerę termowizyjną, żeby to sprawdzić. Ze względu na fatalną pogodę najpierw zacząłem sprawdzać, czy promienie podczerwone zimnych przedmiotów  odbijają się  i od czego. Okazało się, że od lustra słabiutko odbijają się te długości fal elektromagnetycznych. Za to dobrze od   metali, np. aluminium. Kamera podczerwona reaguje na promieniowanie podczerwone, ale czy termometr również? Zamroziłem wodę w półlitrowym kubku metalowym i rozpocząłem eksperymenty jak na zdjęciu poniżej. Kubek z lodem ustawiłem na trzech pudełkach po kasetach magnetofonowych, żeby kubek nie miał bezpośredniej styczności z podłogą i nie chłodził jej bezpośrednio, a także, żeby promieniowanie podczerwone lepiej odbijało się od chromowanej miski stalowej umieszczonej za kubkiem. Termometr –  DT – 11 firmy Termoprodukt mierzący temperaturę z dokładnością do pięciu setnych stopnia również umieściłem na pewnej wysokości z dwóch powodów: aby zimne powietrze wychłodzone przez kubek z lodem rozchodzące się nad podłogą nie miało styczności z termometrem i żeby końcówka termometru mniej więcej znajdowała się w ognisku odbitych od drugiej miski promieni podczerwonych. Po odczekaniu kilkunastu minut temperatura ustabilizowała się na wartości 23,72°C. ​

Następnie oddzieliłem kubek z lodem od termometru kartonowym pudełkiem i usunąłem miskę stojącą za kubkiem, co jest pokazane na zdjęciu poniżej. Po kilku minutach temperatura wzrosła do 23,83°C. ​​

Ponownie odsłoniłem kubek z lodem i za nim ustawiłem miskę stalową. Temperatura ponownie zaczęła spadać. Po kilku minutach spadła do 23,79°C., co widać na zdjęciach poniżej. Widząc, że temperatura spada zakończyłem eksperyment.

Wynik powyższego doświadczenia sugeruje, że promieniowanie podczerwone nie tylko ogrzewa przedmioty, ale również może je chłodzić.

The post Promieniowanie podczerwone może chłodzić? appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..


Piramidy indonezyjskie Lalakon i Sadahurip

0
0

Na swoim blogu rozważałem możliwość istnienia cywilizacji w Azji Południowo – Wschodniej w epoce lodowcowej. Wspominałem o pewnych dziwnych kamieniach w Mulao na wyspie Cebu i Czekoladowych Wzgórzach na wyspie Bohol na Filipinach. Opisałem też piramidy Gunung Padang i Borobudur na wyspie Jawie w Indonezji. Sugerowałem również, że na wyspie Lantau należącej do Hongkongu mogli współistnieć ludzie wraz z dinozaurami. Ostatnio odnalazłem “Świat Nauki’ z maja 1997 roku, gdzie w artykule Davida Schneidera “Podnoszące się morza” zamieszczony był obrazek (przedstawiony powyżej na zdjęciu wprowadzającym w artykuł) pokazujący, że 20 tysięcy lat temu Półwysep Indochiński i Malajski połączone były z Indonezją. Jak widać był to spory kawałek lądu. Jak wiemy większość największych miast, jak np.  Tokio, Szanghaj czy Nowy Jork położona jest nad morzem. Wiemy z historii, że ludzie nie zmieniają swoich podstawowych zachowań od tysiącleci, więc 20 tysięcy lat temu też zakładali osady nad morzem. Czyli, gdy teraz chcemy znaleźć jakieś przekonywujące dowody istnienia miast w epoce lodowcowej, to powinniśmy szukać ich na dnie morskim daleko od lądu, być może i setki kilometrów od wybrzeża. Oczywiście część osad czy ośrodków kultu znajdowała się wewnątrz lądu. Obecnie ośrodki kultu sytuuje się również w głębi lądu, jak np. Częstochowa czy Lourdes. Można domniemywać, że pamiątkami po cywilizacji sprzed 20 tysięcy lat mogą być też jakieś ośrodki kultu z tamtych czasów. Takimi pozostałościami mogą być góra Lalakon (współrzędne 06, 57’29.11″S  i 107, 31’15.31″E) i Sadahurip (współrzędne 7,179926 S  i  108,041611 E) na wyspie Jawa w Indonezji.

W roku 2011 członkowie fundacji Turangga Seta dokonali badań góry Lalakon. Stwierdzili, że sygnał GPS jest tam zaburzany. Wykonali pomiary metodą sondowania geoelektrycznego. Na podstawie wyników sondowania geoelektrycznego zrobili wykopy i odkryli kamienie o długości od 1,1 do 2 m i szerokości od 0,3 do 0,4 m ułożone warstwowo, co pokazuje fotografia obok zapożyczona z artykułu “Piramida Lalakon dan Sadahurip“(zdjęcie poniżej)..

Badacze doszli do wniosku, że wzgórze Lalakon nie powstało naturalnie, lecz jest sztucznie usypanym wzniesieniem w formie piramidy. Według kierownika grupy badawczej Agung Bimo Sutedjo znalezione głazy tworzą kąt 30 stopni z poziomem. Rysunek poniżej, zaczerpnięty z tego samego artykułu pokazuje hipotetyczną budowę góry Lalakon.

 

Badania sugerują istnienie jakiejś budowli wewnątrz góry Lalakon, co pokazuje poniższy obraz wykonany na podstawie wyników pomiarów geoelektrycznych zapożyczony z wymienionego wcześniej artykułu.

Postanowiłem zobaczyć Lalakon na własne oczy. W restauracyjce w pobliżu góry, kierowca, który tam mnie zawiózł, przeprowadził wywiad dotyczący tajemnic piramidy. Właścicielka restauracyjki długo opowiadała mu o tej górze. Niestety ja nie znam indonezyjskiego, a kierowca nie mówił ani po polsku, ani po rosyjsku, a tylko odrobinę po angielsku. Jedyne co się dowiedziałem to to, że Lalakon jest świętą górą, że nie wolno nic złego robić na niej, bo góra ukarze takiego zuchwalca. Miała szeroki wachlarz kar od zagubienia się nawet do śmierci. Jeśli chciało się coś zrobić, co mogłoby się górze nie spodobać, to należało górę poprosić o pozwolenie. Procedura miała wyglądać w mniej więcej następujący sposób. Należało skupić się nad tym co się chciało zrobić i poprosić górę o pozwolenie. Jak się wewnętrznie poczuło, że góra się zgadza, to można było tę rzecz zrobić. Jeśli nie, to nie, bo góra ukarze. Następnie kierowca znalazł mi przewodnika (zupełnie niepotrzebnie, bo droga na szczyt była łatwa i oczywista), który mówił wyłącznie po indonezyjsku. Kierowca został na dole, a my z przewodnikiem poszliśmy na szczyt.

Połowa szczytu była oczyszczona z drzew i splanowana. Na tej części znajdowała się stacja bazowa telefonii komórkowej, co widać na zdjęciach poniżej. Może własnie ona zakłócała sygnał GPS badaczom z fundacji Turangga Seta. Druga połowa pokryta była gęstymi krzakami, co widać w tle pierwszego zdjęcia poniżej.

 

Z przyrządów badawczych posiadałem przy sobie jedynie kompas. Sprawdziłem gdzie jest północ, gdzie południe i jakie szczyty znajdują się w pobliżu linii północ – południe.

 

 

Jak widać na osi północ – południe nie ma żadnej znaczącej góry w kierunku południowym, ale odchylony o około 20 stopni w kierunku południowym jest szczyt Sana. Tak mnie poinformował przewodnik i nawet mi nazwę zapisał. Google Earth nie znalazło szczytu o takiej nazwie w okolicy. Sprawdziłem w Google Translator i okazało się, że “sana” znaczy “tam” po indonezyjsku.  Ale pozostałem przy tej nazwie i tak ją oznaczyłem na mapie. Góra ta ma ciekawy kształt. Jak widać na zdjęciu z Google Earth Sana ma kształt ostrosłupa trójkątnego, czyli sama może też być piramidą.

 

 

W kierunku północnym na linii Sana – Lalakon znajdował się szczyt Tangkuban Perahu. Taka nazwę zapisał mi przewodnik. Ten wulkan został znaleziony przez Google Earth, a nawet Wikipedia o nim wspomina. Ostatnia erupcja była w 2013 roku. Zdjęcie w kierunku północnym przedstawione jest poniżej. ​

 

 

Na obrazie pobranym z ​Google Earth widać wzajemne położenie tych trzech wzniesień. Niebieska linia pokazuje, że te trzy wzniesienia leżą dokładnie na jednej prostej.

 

 

Widać, że kompas nie zwariował, bo Google Earth pokazuje mniej więcej takie samo odchylenie linii Sana – Lalakon jak i kompas. Zdaje się góra wpływa na sygnał GPS, ale nie na zwykły kompas. Deklinacja magnetyczna w tej okolicy jest minimalna, co znaczy, że  południowy biegun magnetyczny pokrywa się niemal idealnie z północnym biegunem geograficznym, czyli wskazania Google Earth i kompasu są niemal identyczne.

 

 

Wszedłem w krzaki sąsiadujące ze stacją bazową i znalazłem tam jakieś kamienie wyglądające jak dawne rzeźby i elementy jakiejś budowli.

 

 

W pobliżu szczytu znalazłem inne ciekawe kamienie wyglądające jakby ktoś w nich wiercił lub zakładał jakieś klamry. Po klamrach nie ma już śladu, bo skorodowały w tropikalnym, wilgotnym klimacie.

 

 

Jeden z kamieni został już przez kogoś popisany farbą. Widać, nie pierwszy go znalazłem.
Wybrałem się również na drugą z wymienionych na wstępie piramid, czyli na Sadahurip. W przeddzień mojej wyprawy góra prezentowała się bardzo ładnie.

 

Ale w dniu, gdy wspinałem się na nią szczyt pokryty był mgłą

 

 

Widocznie Sadahurip również miał duszę jak Lalakon i nie podobało mu się, że się na niego wspinam. Zbocza pokryte były polami uprawnymi prawie do szczytu.

 

 

Pola uprawne na górze pokazuje nawet zdjęcie z Google Earth.

 

 

Ścieżka prowadząca na szczyt była rozmiękła od wilgoci i bardzo śliska.

 

 

Szczyt był splanowany. Ciekawe, że drzew ani gęstych krzaków tam nie było. Zastanowiła mnie ubita ziemia, bez jakiejkolwiek roślinności w centrum szczytu. W takich warunkach klimatycznych w ciągu kilku dni plac z ubitej ziemi powinien się zazielenić. ​Widocznie ktoś cały czas dba, żeby szczyt był stale łatwo dostępny.

 

 

Ze względu na gęstą mgłę nie mogłem zobaczyć okolicy. Kompas na niewiele się zdał, bo nie mogłem zobaczyć żadnych punktów charakterystycznych.

 

 

Na szczycie i w jego pobliżu nie znalazłem żadnych ciekawych obiektów. Z resztą nie szukałem zbyt intensywnie, bo było bardzo ślisko i chodzenie po zboczu wokół szczytu było dość niebezpieczne.
Wydaje mi się, że ze względu na intensywną uprawę roli na zboczach góry wszystkie artefakty, jakie można by było znaleźć, zostały już wyzbierane, duże kamienie – usunięte. Jedynie badania georadarem, lub choćby metodą sondowania geoelektrycznego mogłyby poszerzyć naszą wiedzę o tej górze. Ciekawe natomiast jest to, że ktoś dba, żeby szczyt nie porósł gęstą roślinnością. Być może do dzisiaj odbywają się tu jakieś rytuały. Nie byłoby to wcale takie dziwne. Na całym świecie mamy święte góry na których postawione są kapliczki, kościoły lub inne obiekty kultu. Pamiętam, będąc w Japonii wraz z kolega weszliśmy na górę Tsukubę. Na szczycie była kapliczka. Rozsiedliśmy się przy kapliczce i zaczęliśmy jeść kanapki, a tu przyszła japońska para, ukłoniła się kapliczce, klasnęła dwa razy, jeszcze raz się ukłoniła i poszła w dół.  Za jakiś czas większa grupa Japończyków wyszła na szczyt i zaczęli robić to samo. W tym momencie zebraliśmy się z kolegą i poszliśmy w dół. Poczuliśmy się trochę niezręcznie. Innym razem pracując w Korei wieczorami biegałem po parku, który usytuowany był na zboczu góry. W zasadzie wszędzie był spad tylko jedna dróżka była w poziomie. Na tej dróżce, koło skały, gdzie było więcej miejsca, robiłem przerwy w biegu i gimnastykowałem się. Pewnego dnia do tej skały przyszły dwie kobiety i mężczyzna z wielkimi torbami. Nie zwracając na mnie uwagi położyli torby na ziemi, padli na kolana, oddali pokłon skale i zaczęli się modlić, jak przypuszczam. Szybko opuściłem to miejsce. Zbiegając z góry zobaczyłem jeszcze dwie kobiety z wielkimi torbami kierujące się ku tej skale. Widać pewne rytuały są wciąż żywe. Dla jednych jest to lokalna tradycja bez głębszego znaczenia, a dla innych – coś mające głęboką wartość duchową.

The post Piramidy indonezyjskie Lalakon i Sadahurip appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Księżyc chłodzi?

0
0

Mówi się, że Słońce grzeje, a Księżyc chłodzi. Jakiś czas temu zacząłem to sprawdzać. Moje eksperymenty sugerują, że Księżyc faktycznie chłodzi, a w wyniku przemyśleń doszedłem do wniosku, że może to być promieniowanie podczerwone odpowiadające temperaturze – 35°C, czyli o długości 1,2 x 10-5 m. Wszyscy wiemy, że promieniowanie podczerwone przenosi ciepło. Ale czy może przenosić zimno? Przeprowadziłem eksperymenty w tym kierunku ustawiając termometr w pewnej odległości od bryły lodu w taki sposób, żeby chłodne powietrze z lodu nie dotarło do końcówki termometru. Eksperyment sugerował, że promieniowanie lodu chłodziło końcówkę termometru. Również sprawdziłem kamerą termowizyjną od czego odbija się promieniowanie podczerwone zimnych przedmiotów.
Wczoraj w nocy wziąłem kamerę termowizyjną i pojechałem poza miasto, żeby sprawdzić jak to jest z Księżycem. Według opisu kamera mierzy temperaturę w zakresie od – 40°C do +330°C na dystansie do 150 metrów. Na niebie były jakieś chmury, ale na szczęście nie zasłaniały Księżyca. temperatura powietrza była  -5 °C. Poniżej przedstawiam zdjęcia Księżyca wykonane w podczerwieni. Zmierzyłem temperaturę centralnej jego części (lewe zdjęcie) i brzegu (prawe zdjęcie).

Jak widać centrum było chłodniejsze (-39°C), a brzeg cieplejszy (30°C). Jest to zgodne z moją koncepcją uśrednionej temperatury wnętrza i powierzchni Księżyca. Brzeg powinien emitować krótsze, czyli cieplejsze promieniowanie podczerwone niż część centralna. Z grubsza temperatura zmierzona zgadza się z moimi przewidywaniami. Nie byłbym sobą, gdybym nie sprawdził temperatury w innej części nieba. Wyszło -43°C (zdjęcie poniżej), co jest prawdopodobnie minimalna wartością jaka może wskazać ta kamera. Czyli nie było tam obiektu, który emitowałby jakieś promieniowanie podczerwone, a temperatura atmosfery nie była na tyle wysoka, żeby zaburzała pomiar, lub jest jakoś usuwana przez oprogramowanie kamery taktującej temperaturę powietrza, jako zbędny szum.

The post Księżyc chłodzi? appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Słońce i Księżyc oglądane amatorską kamerą podczerwoną

0
0

W związku z lądowaniem chińskiego pojazdu na naszym satelicie pojawiło się w sieci wiele artykułów opisujących  Księżyc. Chińczycy nie tylko pokazali, że bawełna może tam zakiełkować, ale przy okazji odkryli, że ciemna strona Księżyca w nocy jest zimniejsza niż strona widoczna z Ziemi. Tłumaczenie jest następujące (za pulskosmosu.pl):

““Na różnicę temperatur najprawdopodobniej wpływ ma odmienny skład chemiczny materiału pokrywającego powierzchnię na obu stronach Księżyca” dodaje He.”

Mnie wydaje się raczej, że to Ziemia grzeje widoczną stronę Księżyca poprzez emisję promieniowania podczerwonego. Chociaż może się mylę, bo wyemitowane promieniowanie może być zbyt słabe, żeby znacząco podgrzać powierzchnię Księżyca, tak, żeby różnica była mierzalna.

Jakiś czas temu zainteresowałem się problemem, czy Księżyc może chłodzić Ziemię. Mierzyłem temperaturę czułym termometrem, a niedawno kupiłem kamerę termowizyjną i prowadzę pomiary. Pierwszy taki pomiar zrobiłem 19 stycznia 2019 – na dwa dni przed pełnią. Była wtedy bezchmurna noc, temperatura powietrza wynosiła minus 5 stopni Celsjusza. Kamera wskazała temperaturę  minus 39 stopni w centrum Księżyca, a nieba –  minus 43 stopnie. Postanowiłem powtórzyć eksperyment 18 lutego. Temperatura powietrza wynosiła plus 2 stopnie Celsjusza, a wilgotność względna  – 80 %. Było trochę chmur na niebie, ale udało mi się zrobić zdjęcia, gdy chmury (jak mi się zdawało) nie przesłaniały Księżyca. Zarejestrowana temperatura to minus 29 st., czyli o 10 stopni wyższa niż poprzednio. Wtedy nie zmierzyłem wilgotności powietrza.

nocny widok Księżyca

Zmierzyłem również temperaturę nieba w miejscu wolnym od chmur. Wyniosła minus 36 stopni, o 7 stopni więcej niż poprzednio. Być może poprzednio temperatura nieba była niższa niż minus 43 stopnie, ale kamera nie była w stanie zarejestrować niższej temperatury.

 

bezchmurne niebo - termowizja

Zacząłem podejrzewać, że wynik ma związek z wilgotnością i temperaturą powietrza. Następnego wieczoru poszedłem robić kolejne pomiary. Niebo całkowicie było zasłane chmurami. Co prawda w świetle widzialnym Księżyc był widoczny przez chmury, ale w podczerwonym  już nie. Postanowiłem sprawdzić jak to jest ze Słońcem. 24 lutego po godzinie 16 poszedłem mierzyć temperaturę Słońca. Temperatura powietrza wynosiła minus 1 stopień,  wilgotność względna 43%. Niebo pokryte było chmurami, ale Słońce było dobrze widoczne. W zależności od grubości warstwy chmur otrzymywałem różne temperatury Słońca: +80, +56, +35, a nawet +15 stopni.

 

termowizyjny obraz słońca

podczerwony obraz słońca

podczerwony obraz zachmurzonego słońca

Podczerwony obraz krajobrazu ze słońcem w tle

 

Temperatura nieba w miejscu bezchmurnym wynosiła minus 36 stopni. Czyli w dzień ( -1 st, wilgotn. 43%) temperatura nieba była taka sama jak w nocy (+2 st.,  80% wilgotn.)  i o 7 stopni wyższa, gdy temperatura w nocy wynosiła  – 5 stopni przy nieznanej wilgotności.

Podczerwony obraz nieba w dzień

Temperatura gruntu i chmur wynosiła – 6 stopni.

 

Termowizyjny krajobraz

Zachmurzone niebo w podczerwieni

Oczywiście są to wstępne pomiary, które będą kontynuowane.

The post Słońce i Księżyc oglądane amatorską kamerą podczerwoną appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Co to za struktury na dnie mórz?

0
0

Przeczytałem artykuł, który opisywał miejsce w którym Żydzi przeszli przez Morze Czerwone. Postanowiłem sprawdzić to miejsce na Google Earth. Na dnie zobaczyłem strukturę jakby linię łamaną (zdjęcie powyżej). Może to jakiś rurociąg? Z bliska to raczej nie wyglądało na rurociąg, a na jakiś mur, czy tego typu budowlę.

 

 

Przeszedłem na Zatokę Adeńską, a tam na dnie jeszcze więcej dziwnych struktur.

 

 

Coś jakby droga, ślady ratraka, czy fundamenty jakiś budowli.

 

 

Wyszedłem na Ocean Indyjski, a tam jeszcze ciekawiej. Liniowe struktury ciągną się tysiącami kilometrów.

 

 

Wygląda jakby ktoś rył w dnie oceanu.

 

 

Zdjęcie poniżej pokazuje wręcz jakby układ ulic.

 

 

I teraz pozostaje pytanie, czy to są twory naturalne, czy jakieś błędy Google Earth, czy ktoś coś na dnie buduje obecnie i my o tym nic nie wiemy, czy kiedyś było dużo mniej wody na powierzchni planety i w tamtych rejonach rozwijała się jakaś prehistoryczna cywilizacja, jeśli nie ludzi, to może dinozaurów?

The post Co to za struktury na dnie mórz? appeared first on 3obieg.pl - Serwis informacyjny dziennikarstwa obywatelskiego..

Viewing all 59 articles
Browse latest View live